Od biedy za taki można uznać tylko zwycięstwo Margarito, który w wadze junior średniej pokonał w Aquascalientes innego Meksykanina, Roberto Garcię. W Carson (Kalifornia) walki właściwie nie było. W połowie trzeciej rundy w wyniku przepychanek, nie ciosów, Cintron wypadł z ringu, uderzył się w głowę i doznał kontuzji barku. Kilka minut później opuścił halę na noszach.
Przepisy stanu Kalifornia pozwalają na punktację po trzeciej rundzie, ale Lou di Bella, promotor Portorykańczyka mieszkającego w Teksasie uważa, że to głupi pomysł. Nie jest w stanie też zrozumieć dlaczego jeden z sędziów punktował 40:36 dla Williamsa. - Przecież ten ani razu nie trafił mocno Cintrona, a sam dostał kilka razy. Kermit chciał koniecznie wrócić na ring i walczyć dalej, ale lekarz kategorycznie mu zabronił - tłumaczył rozżalony di Bella. Inny sędziów widział wygraną Cintrona (40:36), a trzeci Williamsa (37:36) i Amerykanin z Georgii wygrał niejednogłośną decyzją.
Williams, jeden z najciekawszych mistrzów zawodowego boksu nie krył rozczarowania tym co się stało. - Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miał okazję udowodnić na co mnie stać. Takie zwycięstwo nie cieszy - mówił po ogłoszeniu tego dziwnego werdyktu.
W zupełnie innej atmosferze kończył swój zwycięski pojedynek Margarito. „Tornado z Tijuany" wrócił na ring po 15 miesiącach przerwy z nowym trenerem (Robert Garcia) i na Plaza de Toros pokazał, że w nowej wadze (junior średnia) też jest w stanie zawojować świat. Trzykrotny czempion kategorii półśredniej (WBO, IBF, WBA) zrobił dobre wrażenie w „Gorących wodach" wygrywając zdecydowanie na punkty z solidnym, choć pozbawionym blasku Roberto Garcią (nie mylić z trenerem). Rywal padł na deski już w pierwszej rundzie, pod koniec został ukarany ostrzeżeniem i nie pomógł mu już ambitny atak w ostatnich rundach. Sędziowie mieli łatwe zadanie punktując tą walkę, bo przewaga Margarito była widoczna nawet dla sympatyków Garcii.