Nic więc dziwnego, że potencjalni rywale uciekają gdzie pieprz rośnie. Niektórzy, tak jak Rosjanin Aleksander Powietkin, narażają się na obraźliwe epitety, inni, jak Anglik David Haye, stosują sztukę uników.
O tym, że Witalij i Władymir Kliczkowie będą rządzić wagą ciężką już czternaście lat temu mówił trener Muhammada Alego Angelo Dundee. A było to w czasach, gdy walczyli jeszcze wielcy mistrzowie tamtych lat: Riddick Bowe, Mike Tyson, Evander Holyfield i Lennox Lewis. Wielu wierzyło wówczas, że dołączy do tego grona Andrzej Gołota. Dundee stawiał jednak na Kliczków i się nie pomylił.
Dwumetrowi atleci z Kijowa mieli za sobą efektowne kariery amatorskie (szczególnie młodszy). W mig nauczyli się obcych języków, porobili doktoraty i ruszyli na podbój zawodowych ringów. Dziś należą do nich trzy z czterech najważniejszych pasów (WBC, IBF, WBO), stworzyli koncern pod nazwą K2 (firma ta zajmuje się ich interesami), podpisali kontrakt z telewizją RTL i od dawna sami decydują o swojej przyszłości. Ci, którzy twierdzą, że w ringu są nudni jak flaki z olejem i nie mieliby żadnych szans w konfrontacji ze starymi mistrzami, nie mają racji. To nie Kliczkowie są problemem zawodowego boksu tylko rywale, a konkretnie ich brak. Starszy Witalij niczego już nikomu nie musi udowadniać. Przed laty stoczył przecież dramatyczną walkę z Lennoksem Lewisem, którą przegrał z powodu kontuzji. Warto pamiętać, że propozycję tę dostał zaledwie 12 dni wcześniej, bo rywal Lewisa doznał kontuzji.
[srodtytul]Walki między braćmi nie będzie[/srodtytul]
Młodszy Władymir, lepszy technicznie od Witalija, ale nie tak mocny psychicznie, podniósł się po trzech ciężkich porażkach przed czasem i jest dziś królem wagi ciężkiej. Jedynym, który mógłby go pokonać, jest starszy brat, ale do takiej walki nigdy nie dojdzie.