Ufaliśmy mu, bo miał za sobą tytuł mistrza Europy zdobyty z polską reprezentacją w Izmirze i sukcesy klubowe ze Skrą Bełchatów.

Castellani jest niezłym psychologiem, więc najpierw zadbał o dobrą atmosferę, dał szansę szerszej grupie zawodników, niż poprzedni trener reprezentacji Raul Lozano, ale niestety twardości swych podopiecznych nie nauczył. Z tym trzeba się urodzić. Polacy grają dobrze jak wszystko układa się po ich myśli, potrafią zaskakiwać, gdy nikt nie oczekuje sukcesu, ale wciąż nie radzą sobie z presją. Za czasów Lozano, już jako wicemistrzowie świata, dostali lanie na mistrzostwach Europy w Moskwie. Teraz historia się powtórzyła.

Nie wiadomo jak na klęskę w Ankonie zareagują władze Polskiego Związku Piłki Siatkowej – nerwowo, czy spokojnie. Lozano dostał kolejną szansę po moskiewskiej klęsce i niewiele zabrakło, by ją wykorzystał i awansował do półfinałów igrzysk w Pekinie.

Castellani na podobne potraktowanie zasłużył chyba jeszcze bardziej. Nie tylko dlatego, że zdobył złoto w Izmirze, ale dlatego, że grał w tych mistrzostwach uczciwie, nie chciał wykorzystać kontrowersyjnego regulaminu.

Niestety, zderzył się ze ścianą. Polski zespół nie wytrzymał tego zderzenia i rozsypał się po kilku ciosach brazylijskiego skrzydłowego Murilo. W meczu o życie z Bułgarią, gdy Polacy grali ze strachem w oczach, zadziałał efekt domina. Wszystko rozpadło się jak domek z kart i co gorsza nikt nie wie dlaczego. Niech więc Castellani zostanie z reprezentacją i sprawi, że tego scenariusza już więcej nie zobaczymy na wielkiej scenie.