Manny Pacquiao zdobył ósmy tytuł mistrza świata

Manny Pacquiao zbił w Dallas na oczach 42 tysięcy widzów Antonio Margarito i zdobył tytuł mistrza świata w wadze junior średniej

Aktualizacja: 14.11.2010 16:33 Publikacja: 14.11.2010 16:24

Manny Pacquiao zdobył ósmy tytuł mistrza świata

Foto: AFP

To ósma już kategoria wagowa w której mały Filipińczyk dowodzi swojego mistrzostwa. Zaczynał od zwycięstw w wadze muszej, teraz skutecznie bije mężczyzn ważących ponad 70 kg. To tak jakby Henryk Średnicki porwał się przed laty na Jerzego Rybickiego i go pokonał.

Nikt nie ma już wątpliwości, że "PacMan" jest fenomenem. Co więcej, w wyższych kategoriach jest jeszcze lepszy. I choć niższy i słabszy fizycznie od rywali, braki te nadrabia niezwykłą szybkością i perfekcyjnym przygotowaniem fizycznym. Margarito, były trzykrotny mistrz świata wagi półśredniej, nazywany nie bez powodu „Huraganem z Tijuany", zdawał sobie sprawę, że stoi przed życiową szansę. Wiedział, że wygrana z legendą zapewni mu miejsce w historii i milionowe gaże w kolejnych walkach. Pozwoli też choć w części odzyskać zaufanie bokserskiego środowiska, które stracił po tym, gdy udowodniono mu stosowanie nieprzepisowych utwardzaczy do bandaży pod rękawicami. Został za to zdyskwalifikowany.

Pojedynek na Cowboy Stadium od pierwszego gongu toczył się w niesamowitym tempie. W czwartej rundzie Meksykanin miał już poważne problemy, ale wyszedł z opresji i szóstym starciu, to on był bliski sensacyjnego zwycięstwa. Dwa potworne haki bite pod prawy łokieć Filipińczyka mogły być początkiem końca tego pojedynku, ale najlepszy pięściarz bez podziału na kategorie wagowe skurczył się tylko z bólu przy linach i jakimś cudem przetrwał do gongu kończącego to starcie.

Później walka była już jednostronna, Margarito nie widział na prawe oko, a Pacquiao w ostatniej rundzie wyraźnie go oszczędzał. - Sugerowałem sędziemu, by przerwał pojedynek, ale nie zrobił tego - mówił "PacMan". Jego trener Freddie Roach poszedł dalej w krytyce obozu Meksykanina. - Popełnili wieki błąd, nie zatrzymując walki po ósmej rundzie, mogą mu tym zrujnować karierę, Margarito był przecież kompletnie rozbity - twierdzi Roach.

Pacquiao zadał 1069 ciosów, z których 474 (44 proc.) doszło celu. Margarito trafił 229 z 817 (28 proc.). Jeszcze większa była przewaga Filipińczyka jeśli chodzi o tzw. power punches (silne ciosy). Mistrz świata mocno uderzał 713 razy (411 celnych - 58 proc.), a Meksykanin (135 z 312, 43 proc.).

Margarito nie ma wątpliwości, że przegrał z najlepszym pięściarzem na świecie. - Był za szybki, nie do trafienia - chwalił Pacquiao. Ten zaś przyznał, że to był najtrudniejszy pojedynek w jego karierze.

- Margarito to twardy gość, znacznie większy niż ja, ale raz jeszcze udowodniłem,że rozmiar nie ma znaczenia. Liczy się szybkość i serce - mówił. A zapytany, kiedy zmierzy się z Floydem Mayweatherem juniorem, odpowiedział: - Będzie co będzie. Jedno jest pewne, nasz pojedynek byłby czymś wielkim dla boksu.

[srodtytul]Walki nie było[/srodtytul]

W Manchesterze światowo było tylko na widowni. 22 tysiące ludzi w MEN Arena czekało na wielkie widowisko licząc, że w sytuacji, gdy stawką dobrze opłacanego pojedynku jest tytuł mistrza świata organizacji WBA wadze ciężkiej, takiego można oczekiwać. Broniący mistrzowskiego pasa David Haye i Audley Harrison, mistrz olimpijski z Sydney (2000) obiecywali przecież prawdziwą bitwę, bijąc się wcześniej na słowa.

Ale walki właściwie nie było. Dwumetrowy, leworęczny Harrison, były zawodowy mistrz Europy, przypominał w ringu przestraszone dziecko, które boi się wszystkiego. W pierwszych dwóch rundach nie zadawał ciosów. W trzeciej, gdy niezadowolona widownia zaczęła buczeć, a sędzia Luis Pabon stanowczo nakazał obu Anglikom, by nie zapominali na czym polega boks, Harrison wyprowadził zza podwójnej gardy prawy prosty na który błyskawicznym prawym sierpowym odpowiedział Haye. Następnie dopadł tego, który pyszczył przed walką, że go wyśle do piekła i poczęstował serią mocnych ciosów. Po jednym z nich Harrison padł na matę ringu. Wstał niechętnie, by po chwili - wisząc na linach - skryć się nieudolnie za gardą. Haye przypuścił jeszcze jeden, krótki szturm, ale Pabon wybawił starszego o dziewięć lat Harrisona z kłopotów i przerwał pojedynek, który zostawia po sobie niesmak.

To bowiem kolejna walka Davida Haye'a w wadze ciężkiej, po której nie wiemy na co, tak naprawdę, stać go w tej kategorii. Mistrz świata powiedział wprawdzie, już po zejściu z ringu, że postawił spore pieniądze na swoje zwycięstwo w trzeciej rundzie i specjalnie przedłużał pojedynek, ale chyba nie można mu wierzyć. Od początku do końca było to przedstawienie cyrkowe, w którym role rozdzielono wcześniej.

Dodajmy od razu, że role bardzo dobrze płatne. Za ten żałosny występ Haye dostanie 8 mln dolarów, a Harrison ponad dwa. Zobaczymy tylko, czy zwycięzca dotrzyma obietnicy, którą złożył publicznie, że w przyszłym roku o mistrzowskie pasy będzie walczył z jednym z braci Kliczko. Trzymamy za słowo.

Sport
Czy igrzyska staną w ogniu?
Sport
Witold Bańka i WADA kontra Biały Dom. Trwa wojna na szczytach światowego sportu
Sport
Pomoc przyszła od państwa. Agata Wróbel z rentą specjalną
Sport
Zmarł Andrzej Kraśnicki. Człowiek dialogu, dyplomata sportu
SPORT I POLITYKA
Kto wymyślił Andrzeja Dudę w MKOl? Radosław Piesiewicz zabrał głos