Porażka przyszła po czterech z rzędu zwycięstwach Legii, a Wisła nie tak dawno uległa Lechowi 1:4. I jak tu szukać logiki w ekstraklasie?

W środę w zaległym meczu Polonia do przerwy obnażyła wszystkie mankamenty Lecha, strzeliła dwa gole, a powinna trzy. Po przerwie zaczął grać Lech i doprowadził do wyrównania. W sobotnim spotkaniu z Ruchem Czarne Koszule pierwszą połowę przespały, straciły bramkę, a w drugiej wbiły trzy i zwyciężyły. Kiedy poloniści będą grać dobrze nie przez 45 minut, a przez 90, może spełnią się marzenia ich kibiców.

Artur Sobiech nie trafił w Poznaniu do bramki, stojąc metr od linii. Miał prawo być załamany, bo nie szło mu też we wcześniejszych meczach Polonii, a w sobotę miał się zmierzyć z obrońcami, którzy niedawno byli jego kolegami z drużyny. Paweł Janas się zastanawiał, czy w ogóle go w tej sytuacji wystawiać, ale uznał, że gra może piłkarzowi wyjść na dobre.

Sobiech był na boisku sztywniejszy od nieboszczyka, tracił piłkę, ale strzelił dwie bramki, a przy trzeciej podawał. I jak go w tej sytuacji ocenić, skoro grając słabo, zrobił to, co do niego należało? Najlepiej poczekać na to, co zrobi w kolejnym meczu.