W tym roku po przeciętnym – jeśli idzie o emocje – cyklu azjatyckim w ATP nastąpiła seria wyjątkowo udanych europejskich turniejów pod dachem. Szczyt miał miejsce w minionym tygodniu w paryskiej hali Bercy. 13 listopada okazał się dniem nie tyle feralnym, ile fenomenalnym. Dwa półfinały trzymały w napięciu od pierwszej do ostatniej piłki. W sumie było to sześć godzin wciskającego w fotel spektaklu.
Z paryskiej imprezy płynie kilka ważnych wniosków.
Dla nas akurat radosnych, bo polska deblowa trójka: Łukasz Kubot, Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski, potwierdziła swoje rankingowe pozycje i znów wystąpi w londyńskim turnieju dla wybrańców. Natomiast dla fanów Rogera Federera powiało smutkiem. Czwarta w tym roku przegrana pomimo meczboli (w meczu z Gaelem Monfilsem Szwajcar miał ich aż pięć), kolejna z rąk zawodnika ogrywanego dotąd na zawołanie, to nie jest przypadek i nie pech.
Aż do soboty niekwestionowaną gwiazdą imprezy był francuski 30-latek Michael Llodra (w półfinale przegrał ze Szwedem Robinem Soderlingiem). Druga, wyraźnie lepsza część kariery Llodry zaczęła się tak naprawdę w chwili, kiedy jako swego mentora zatrudnił w połowie sezonu słynną Amelie Mauresmo.
Inny as gospodarzy, Gael Monfils, przymuszony stanem zapalnym obu kolan wreszcie zaczął skracać wymiany i częściej niż zwykle atakować. Wystarczyło na dojście do finału, gdzie jednak nie dał już rady serwującemu jak z armaty Soderlingowi.