Finowie mogą powiedzieć: nareszcie. Od kiedy w 1992 roku zmieniono zasady rozgrywania mistrzostw świata, najlepsi byli tylko raz: w 1995 roku pokonali Szwedów. Potem przegrywali boleśnie i zyskali miano tych, którzy zawodzą w ostatnim momencie.
Wydawało się, że tak może być i tym razem. Po dwóch tercjach był remis 1:1 (gole Magnusa Paajarviego i Janne Pesonena). Do tego momentu zwycięstwo było sprawą otwartą, a bramkarz Szwedów Viktor Fasth pracował na tytuł najlepszego zawodnika w całym turnieju (MVP), który ostatecznie otrzymał.
W trzeciej tercji stało się jednak coś, co ciężko wytłumaczyć. Szwedzi stracili pięć bramek, z czego trzy w ostatnich trzech minutach i Finowie wreszcie mogli cieszyć się z upragnionego złota.
Kapitan Mikko Koivu wyrzucił w górę puchar i zakręcił z nim kilka kółek, a chwilę potem otoczyli go koledzy. Szwedzi okazję do rewanżu za rok będą mieli wymarzoną. Wspólnie z Finami zorganizują turniej, ale finał odbędzie się w Helsinkach.
W meczu o brązowe medale nie było kalkulacji ani zniechęcenia przegranymi półfinałami, tylko walka. Czesi pokonali Rosjan 7: 4 i cieszyli się, jakby zdobyli mistrzostwo świata.