Czy piłkarze biorą udział w takich przedsięwzięciach?
W Brukseli dość powszechną praktyką był udział zawodnika w obiedzie wydawanym na stadionie przez jakąś firmę. Jeśli piłkarz z powodu kontuzji lub kartek nie mógł grać, stawał się gościem honorowym takiego obiadu. Rozdawał autografy, ustawiał się do zdjęć i opowiadał. Czasami otrzymywał za to pieniądze, ale zazwyczaj robił to na prośbę klubu. A w umowie mieliśmy punkt mówiący o obowiązku promowania pracodawcy.
Znalazł się pan kiedyś w takiej roli?
Podczas gry w Anderlechcie Bruksela. To wcale nie jest męczące. Poznaje się ludzi, nawiązuje kontakty. Ja zawarłem znajomość z dyrektorem banku, co przydało mi się, kiedy przyszedłem do niego w sprawie swoich pieniędzy. Anderlecht czerpał bardzo duże dochody z restauracji i sklepu klubowego na stadionie. Kiedy grałem w Excelsior Mouscron, mniejszym klubie i mieście, zawsze przed meczem odbywały się tam przyjęcia na 300 osób. Z Mouscron było bliżej do Lens we Francji niż do Brukseli, trzeba było zdobywać klientów mogących współpracować z klubem i takie obiady były najlepszą ku temu okazją.
Co innego niezwiązanego z futbolem widział pan na stadionach?
W Brukseli i Mouscron na stadionach organizowano dla piłkarzy lekcje języków. Na większych stadionach są kaplice. W Dortmundzie pod jedną z trybun znajduje się areszt. Opowiadali mi koledzy z Schalke, że jechali na trening z dziećmi, które zostawiali w klubowym przedszkolu na stadionie. Większość szanujących się klubów ma na stadionach swoje muzea, z których wychodzi się obowiązkowo przez sklep. Standardem są salony fitness. Legię dopiero poznaję, ale widzę, że ma ogromne możliwości. Jest już tu to, co być powinno, ale przede wszystkim jest powierzchnia do wynajęcia. A na niej nie można stracić.