Wygłupiłem się nawet mówiąc publicznie, że nie umrę, dopóki Polska nie wygra z Niemcami. Ktoś to potraktował poważnie, dodając komentarz: „No to mamy pierwszy przypadek nieśmiertelności". Nic dziwnego, że wczoraj, kiedy Jakub Błaszczykowski strzelił drugą bramkę dla Polski, najpierw skoczyłem z radości, jednak po chwili refleksji już taki wesoły nie byłem, ale ostatecznie uratował mnie Cacau.

Polska w meczach z Niemcami nigdy nie była faworytem, ale też często miała pecha. Kiedy już mieliśmy szanse na zwycięstwo podczas mistrzostw świata w RFN (1974), spadł deszcz i nasz szybki atak ugrzązł w błocie. Kiedy mogliśmy wygrać na otwarcie mundialu w Argentynie (1978), trener Jacek Gmoch źle ocenił przeciwnika i cieszył się z remisu. Na mistrzostwach świata w Dortmundzie (2006) Michał Żewłakow zszedł w ostatnich minutach z boiska i nim zastępujący go Dariusz Dudka zorientował się, gdzie gra, Olivier Neuville strzelił jedyną bramkę. Jeśli z Niemcami nie wygrali Kazimierz Deyna, Grzegorz Lato, Robert Gadocha i Zbigniew Boniek, to kto wygra?

Wciąż czekamy, ale trzeba przyznać, że Polacy zagrali wczoraj bardzo dobrze, znacznie lepiej, niż można było oczekiwać, ale w meczach z takim przeciwnikiem lepiej też widać braki. Wydaje się, że kilku piłkarzy, zwłaszcza w obronie, nie nadaje się do drużyny z ambicjami. Jeśli będziemy mieli więcej zawodników na poziomie Wojciecha Szczęsnego, Roberta Lewandowskiego i Jakuba Błaszczykowskiego, to i szanse na zwycięstwa będą większe. Tak się złożyło, że wszystkie cztery bramki zdobyli wczoraj piłkarze Bundesligi.