Rywalem Wilczewskiego był 25. letni Anglik James DeGale, mistrz olimpijski z Pekinu. Pięściarz utalentowany, walczący z odwrotnej pozycji, mający za sobą wpływowego promotora i bogaty brytyjski rynek. Ale niewiele zabrakło, by faworyzowany DeGale przegrał ten pojedynek. - W piątym starciu mnie trafił, nic nie słyszałem, nogi odmówiły mi posłuszeństwa - mówił po walce złoty medalista z Pekinu.

Sędziowie punktowali: 114:114 i dwukrotnie 115:113 dla Anglika. Gdyby Wilczewski wygrał jedną rundę więcej byłby remis, a on dalej miałby mistrzowski pas. Tytułu szkoda, ale warto podkreślić ambitną postawę trenowanego przez Andrzeja Gmitruka pięściarza z Dzierżoniowa. To był naprawdę wyrównany i zacięty pojedynek w którym o wygranej decydowały detale i łut szczęścia.

Kiedy w Echo Arena w Liverpoolu do ringu wychodził Wilczewski, w katowickim Spodku trwała już walka Artura Szpilki z Jamajczykiem Owenem Beckiem. „Szpila" dopiero zaczyna wielką przygodę z zawodowym boksem, Beck powoli ją kończy. Pięć lat temu walczył w Hanowerze z olbrzymim Rosjaninem Nikołajem Wałujewem i został poddany w trzecim starciu. W Spodku było podobnie, Beck nie wyszedł do czwartej rundy. Szpilka to wielki talent, mocne uderzenie i twarda psychika. Jeśli nic się nie zmieni, to  może być z niego pociecha, choć zbyt wcześnie nie robiłbym z niego mistrza świata. Droga na szczyt jest kręta i długa, bardziej od nokautującego uderzenia przyda się odporna na życiowe zawirowania głowa.

Znacznie bliżej walk o tytuły jest Damian Jonak, który w dobrym stylu rozprawił się z doświadczonym Aleksem Bunemą. Pięściarz z Kinszasy stawiał twardy opór, ale przegrał zdecydowanie. Jonak puka już do drzwi za którymi jest wielki świat kategorii junior średniej. I trzeba mu te drzwi pomóc jak najszybciej otworzyć.