Po trzech konkursach sezonu dwóch Polaków jest w dziesiątce Pucharu Świata, Kamil Stoch stał już na podium. Czyli jest życie po Małyszu?
Łukasz Kruczek: Jest. Może jeszcze nie takie, jak byśmy chcieli, ale bez przesady. Nikt się chyba nie spodziewał, że Kamil będzie seryjnie wygrywał. On i Piotrek Żyła w dziesiątce, to jest jasna strona. Są też ciemniejsze, czyli takie dni jak niedziela, że tylko Piotrkowi się konkurs w Lillehammer udał, a reszta miała mocno pod górę. Na treningach Kamil skakał równo, a akurat ten najważniejszy skok mu się nie udał i nie było go w finałowej serii. Ale nie narzekam. Gdyby było odwrotnie: wpadka w sobotę, a trzecie miejsce w niedzielę, to nikt by o kłopotach nie pamiętał.
Stoch powiedział od razu, że popełnił błąd.
W niedzielę dostaliśmy lekcję pokory: on i my. Przekonaliśmy się, jak długo się idzie na szczyt i jak szybko z niego spada. Wiemy już, czego powinniśmy bardziej przypilnować. Ten błąd, zbyt mocne pójście do przodu przy odbiciu, zdarzał się Kamilowi również w poprzednich sezonach. Po to wracamy od czasu do czasu na mniejsze skocznie, żeby takie usterki naprawiać. Potrzeba nam jednego, dwóch dobrych treningów na skoczni. Ale skakanie na śniegu to dziś luksus, szarpiemy się od początku sezonu, wypatrując zimy. W Kuusamo były cztery dni siedzenia i jeden trening. Potem znowu kilka dni siedzenia przed Lillehammer. To uderza we wszystkie ekipy. Przed trzema konkursami w Harrachowie w najbliższy weekend też nie będziemy mieli treningu na śniegu.
Do tego wieje tak, że gdyby nie system dodający punkty za wiatr, pewnie jeszcze nie udałoby się zacząć sezonu.