Po kilku wpadkach Śląska kibice Legii zaczęli przygotowywać uroczystości koronacyjne, które na razie trzeba wstrzymać. Po bardzo ładnej serii trzech zwycięstw i czterech meczów bez straty bramki coś się zacięło. Bełchatów grał mądrze i trochę szczęśliwie, więc gwizdy dla schodzących z boiska legionistów były może zbyt surową oceną. Ale co tu się dziwić kibicom, skoro po drugim meczu z rzędu (a z pucharowym przeciw Gryfowi Wejherowo to już trzeci) wracają do domów rozczarowani.
Gdy Ivica Vrdoljak gra na środku obrony, a nie w pomocy, Legia nie ma rozgrywającego. Trener Bełchatowa Kamil Kiereś okazał się lepszy od Macieja Skorży. Widząc, co się dzieje, wprowadził po przerwie Kamila Kosowskiego i Marcina Żewłakowa. Pierwszy ma lat 35, a drugi 36. Kosowski podał, Żewłakow strzelił i GKS wywiózł z Łazienkowskiej punkt.
Doszło w tym meczu do sytuacji jeszcze do niedawna niemożliwej. Po jednej z wielu nieudanych akcji Legii Michał Żyro nakrzyczał na Danijela Ljuboję. Żyro i Wolski, chłopaki z mlekiem pod nosem, ratują ostatnio Legię i są nadzieją przyszłej reprezentacji. Ale żeby się rozwijać, muszą mieć obok siebie lepszych, doświadczonych, a przede wszystkim życzliwych partnerów. W Legii tacy są (przede wszystkim Michał Żewłakow), mam jednak wrażenie, że w drużynie są też podziały.
Ljuboja i zwłaszcza Radovic zrobili dla Legii wiele dobrego, ale przechodzą kryzys. Jeszcze niedawno nikt nie odważyłby się powiedzieć, że od Radovicia szybszy był sędzia liniowy, a Ljuboja biega w ataku mniej i wolniej niż Kuciak po polu karnym. Dziś można to na Łazienkowskiej usłyszeć. A przecież są to problemy drużyny, która może zostać mistrzem Polski.