Portugalia spisywała się nadspodziewanie dobrze, a o jej porażce zadecydował gol zdobyty przez Mario Gomeza. Niemcy rzeczywiście grają od kilku lat z polotem, jakiego brakowało im w przeszłości, nawet kiedy zajmowali pierwsze miejsca w ważnych turniejach. Jedno się tylko w tej reprezentacji nie zmienia. Zawsze jest tam środkowy napastnik, który czeka pod bramką, by wykończyć akcję kolegów. Jak się nie uda za pierwszym razem, to się uda za dziesiątym, choćby w ostatniej minucie.
Pierwszym takim napastnikiem był w latach 60. Uwe Seeler. Po nim Gerd Mueller, który w 62 meczach reprezentacji zdobył 68 bramek i wciąż jest pod tym względem rekordzistą. Obydwaj byli niscy i korpulentni. Po nich grali Dieter Mueller i Horst Hrubesch, który uderzał piłkę głową tak mocno, jakby kopał nogą.
Rudi Voeller i Juergen Klinsmann to byli artyści. Miroslav Klose też. I kiedy wydawało się, że po nich wymagania wobec napastnika będą coraz większe, Joachim Loew postawił na Gomeza. Piłkarza o wzroście 190 cm, skaczącego na wysokość pierwszego piętra. Trudno go przepchnąć i przewrócić. Strzela dużo bramek, czyli robi to, czego wymaga się od napastnika. Ale szybką akcję trudno z nim przeprowadzić. Gdyby Robert Lewandowski przeszedł do Bayernu, to z Gomezem na pewno by się nie dogadał.