Co sprawia, że zdecydowałeś się wejść do ringu po siedmiu latach przerwy, do tego mając za sobą przeszczep nerki, którą oddałeś starszej córce, i związane z tym poważne komplikacje. Dlaczego chcesz tak bardzo zmierzyć się z Andrzejem Gołotą, co chcesz udowodnić?
Przemysław Saleta: Niczego nie chcę udowadniać, to nie w moim stylu. Chcę tylko pokazać, że mając 45 lat, można dobrze przygotować się do takiej walki. I co ważniejsze – uświadomić tym wszystkim, którzy niewiele wiedzą o przeszczepach, że bez jednej nerki można bić się w ringu nawet z Gołotą. Tym bardziej gdy pojawia się wreszcie szansa, by do takiego pojedynku doszło. Dwukrotnie odwoływano go w ostatniej chwili, nie z mojej winy.
Wiem, jak żyć bez boksu, ale to nie zmienia faktu, że chcę w sobotę wygrać z Gołotą
A czy powód nie jest bardziej przyziemny? Taki pojedynek to przecież okazja zarobienia sporych pieniędzy. Bokserzy najczęściej właśnie dlatego wracają...
Pieniądze są tu najmniej ważne. Nigdy nie przywiązywałem do nich szczególnej wagi, choć nie ukrywam, lubiłem je wydawać. Promocja własnej osoby jest ważna, ale znacznie ważniejsza dla mnie jest możliwość pożegnania się z kibicami. To moja ostatnia walka, nieodwołalnie. Boksem jestem trochę znudzony, nie potrafiłbym już, tak jak kiedyś, oddać się mu w pełni. Jest tyle fajnych rzeczy poza ringiem, których chciałbym dotknąć, że nie muszę się obawiać porażki. Wiem, jak żyć bez boksu. Ale to nie zmienia faktu, że chcę wygrać z Gołotą, i wierzę, że jestem w stanie tego dokonać. Przygotowałem się naprawdę solidnie.