Trochę jest. Nawałka to naturalny kandydat na trenera Wisły jako jej były zawodnik i mieszkaniec Krakowa...
Podobnie jak Henryk Kasperczak i Franciszek Smuda...
Nawałka robi dobrą robotę w Zabrzu. Kiedy jesienią szukałem trenera, myślałem o Nawałce, którego wiązał jednak kontrakt z Górnikiem. Może przyjdzie do nas latem, ale jeśli Wisła zdobędzie Puchar Polski, to Tomasz Kulawik może dostać kolejną szansę. Smuda też wchodził w grę, myślałem również o Danie Petrescu. On jako trener Wisły w 2006 r. bardzo mi się podobał. Był ambitny i pracowity. Miał za sobą szkołę rumuńską i angielskie doświadczenia. Ale mi odmówił, bo nie wspomina dobrze piłkarzy Wisły. Zdarzyło się, że kiedy grali słabiej, Petrescu zebrał ich o 6 rano i zamiast na boisko zaprowadził do jednej z naszych fabryk, żeby zobaczyli, jak ciężko ludzie pracują. To ja już wtedy wiedziałem, że to koniec. Wkrótce zaczęli grać przeciw niemu i musiałem go zwolnić. Zawodnik zawsze w podobnej sytuacji wygra z trenerem czy prezesem. Niestety.
Ale biorąc pod uwagę sukcesy krajowe, takich sytuacji chyba nie było wiele. Mecze z Realem Saragossa, Parmą, Schalke czy Lazio przeszły do historii. Był taki okres, kiedy Wiśle kibicowała cała Polska, a nie tylko Kraków.
Moje niespełnione marzenie to awans do Ligi Mistrzów. Najbliżej tego byliśmy w Atenach, gdzie wystarczyło utrzymać przewagę ze zwycięstwa 3:1 w Krakowie. Ale przegraliśmy 1:4 i miałem wrażenie, że nie wszystkim zawodnikom zależało wtedy na awansie. A dwaj zawiedli szczególnie i nie przedłużyłem z nimi kontraktu.
Ma pan jakieś podejrzenia, że opłacało im się nie walczyć?
Nie powiem tego wprost, bo nie mam dowodów. Niech pan zwróci uwagę, że Wisła nie znalazła się wśród klubów oskarżonych w aferze korupcyjnej. U mnie to byłoby niemożliwe. Trenera uwikłanego w korupcję w innym klubie natychmiast zwolniliśmy. Kiedy mieszkałem w Sosnowcu, kibicowałem klubom śląskim, a zwłaszcza Górnikowi z Oślizłą i Lubańskim, kiedy grał w europejskich pucharach. Jestem z pokolenia, które zna te mecze na pamięć. Szanowałem Legię z Deyną i Brychczym. Tak się złożyło, że w roku 1993 kolega zabrał mnie na ostatni mecz w sezonie. Wisła grała w Krakowie z Legią. To był ten słynny finisz, w którym bramki zdobywano seriami w Krakowie i w Łodzi. Wisła przegrała 0:6, ja miałem na tyle orientacji, żeby wiedzieć, że coś tu jest nie w porządku. Widziałem, jak się zachowuje trener Legii Janusz Wójcik, i pomyślałem wtedy, że gdybym był właścicielem klubu, to nie chciałbym mieć takiego trenera. No i pięć lat później zostałem właścicielem i od tamtej pory nikt sobie Wisłą gęby nie wyciera.
No, bądźmy szczerzy, parę razy nas zawiodła, w meczach z Karabachem, Levadią Tallin, Valerengą, Dynamem Tbilisi. I to mając dobrych trenerów na ławce.
Też się wtedy denerwowałem. Kłóciłem się kilkakrotnie przez te lata z trenerami, irytowali mnie niektórzy zawodnicy. Niektórym mówiłem, że nie zasługują na pracę w Wiśle, a potem mi przechodziło. Niektórzy trenerzy wchodzili do tej samej rzeki i nie odpłacali się zwycięstwami. Ale ja jestem z natury spokojny, a już na pewno nie jestem pamiętliwy. Pamiętam to, co dobre. A ponieważ w najlepszej pamięci zachowam niektórych trenerów ze względu na ich urok osobisty, puszczam w niepamięć ich braki warsztatowe czy zwykłe ludzkie słabostki.
W mojej loży na stadionie Wisły dożywotnie miejsce mają między innymi wszyscy medaliści olimpijscy i uczestnicy mistrzostw świata z Wisły oraz trenerzy: Wojciech Łazarek, Franciszek Smuda czy Henryk Kasperczak. Niezależnie od tych wszystkich problemów, na które nie mam wpływu, nie zamierzam się wycofywać z Wisły. Wprost przeciwnie. Będę rozwijał klub z nadzieją, że już w przyszłym sezonie wróci na należne mu miejsce. I wtedy, siedząc w tej loży razem z byłymi piłkarzami i trenerami, będziemy mieli poczucie, że praca nie poszła na marne. Widzi pan Wisłę w Lidze Mistrzów? Bo ja ciągle widzę i będę dążył do tego, by spełnić to marzenie. A już się przekonałem, że moja wiara udziela się innym. Silna Wisła jest potrzebna całej polskiej piłce.