Rozumiem frustrację młodych ludzi wchodzących w zawodowe życie w trudnych czasach, ale akurat tenisista z Łodzi nie jest najlepszym adwokatem ich sprawy. Janowicz, gdy był jeszcze tylko obiecującym graczem, w ciągu kilku lat otrzymał od Polskiego Związku Tenisowego wsparcie w wysokości 408 tysięcy złotych (Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski dostali po 914 tys., Łukasz Kubot 734 tys., a Agnieszka Radwańska – milion 75 tys. zł). Można oczywiście powiedzieć, że to mało w porównaniu z kosztami tenisa, ale startujący do kariery Kamil Stoch czy Zbigniew Bródka nawet nie wyobrażali sobie takich pieniędzy.
Oprócz tego Janowicz w Pucharze Davisa nie gra za darmo. Ostatnio za każdy mecz, czyli za tydzień pracy dla ojczyzny, otrzymuje 80 tysięcy złotych (tyle dostał za wygrane spotkanie z Rosją w Moskwie i porażkę z Chorwacją w Warszawie). Oficjalnie jest to zapłata za przygotowanie do daviscupowego meczu, ale w praktyce to fikcja, gdyż zawodowy tenisista musi być cały rok gotowy do gry w turniejach. Związki tenisowe płacą gwiazdorom tylko za to, że godzą się na występ w reprezentacji, czyli poświęcają siedem dni ze swego kalendarza.
Utalentowani młodzi ludzie idą do sukcesów w tenisie różnymi drogami. Nie każdy ma tyle szczęścia co syn łotewskiego miliardera Ernests Gulbis. Każdy, kto przeczyta biografie Novaka Djokovicia, Andre Agassiego, Moniki Seles, Maksa Mirnego czy Pete'a Samprasa, przekona się, że wszędzie oprócz mniejszego lub większego wsparcia federacji i sponsorów była ciężka praca rodziców, ich wiara, ale i strach, czy się uda. Janowicz nie był wyjątkiem.
Tenisiści są obok piłkarzy (golfistów nie znam) chyba najbardziej zdemoralizowanymi sportowcami. Koledzy dziennikarze z wielu krajów (rozmawialiśmy o tym często w biurach prasowych) są zgodni pod jednym względem – gdy przychodzą wielkie pieniądze, gdy zaczyna się życie pod kloszem, ze słownika graczy znikają takie słowa, jak: proszę, dziękuję czy przepraszam. Nie wszyscy tacy są, ale większość traci kontakt z realnym światem.
Nasz gwiazdor proponujący dziennikarzom, by trenowali razem z nim, jest po prostu dziecinny. Nie słyszałem, by autor skrytykowanej książki czy reżyser źle przyjętego filmu zachowywał się tak wobec recenzentów. Oczywiście ja też mogę zaproponować panu Janowiczowi pisanie tekstów do gazety, ale gdy się dowie, ile na tym zarobi, to przekona się, jak trudne życie w porównaniu z nim mają wchodzący do zawodu dziennikarze i zapewne mnie wyśmieje.