Wszyscy jesteśmy pod wrażeniem tempa gry, liczby przebytych przez zawodników kilometrów, zaangażowania, walki przez półtorej godziny. Wszystko to w warunkach klimatycznych, które dla Europejczyka mogą być zabójcze. Jednak poziom przygotowania fizycznego i wytrzymałościowego znacznie się podniósł, bo medycyna i farmakologia też zrobiły postępy.
W roku 1970, kiedy mistrzostwa pierwszy raz odbywały się w Meksyku, cały świat bał się tamtejszych wysokości, rozrzedzonego powietrza, wilgotności i temperatury. Brazylijczycy, którzy ostatecznie tamten mundial wygrali (bo to byli wyjątkowi artyści), rozpoczęli obóz przygotowawczy cztery miesiące przed turniejem. Przenosili się z miejsca na miejsce, lecieli z Rio do Gudalajary przez Manaus i Bogotę, żeby stopniowo przyzwyczaić się do panujących w Meksyku warunków. Dbało o to kilkunastu specjalistów od fizjologii i przygotowania fizycznego. Ale wciąż najważniejsi byli trenerzy piłkarscy.
16 lat później turniej odbywał się na tych samych meksykańskich stadionach, ale klimat zszedł na dalszy plan. Przygotowanie fizyczne stało się oczywistą oczywistością.
Mimo to także teraz, w Brazylii, widzimy zawodników, którzy częściej niż zwykle doznają kontuzji lub w drugiej połowie meczu łapią ich skurcze.
Trzeba mieć szacunek dla nich wszystkich, ale zafascynowani wydolnością piłkarzy nie zwracamy czasami uwagi, że to ich jedyne zalety. Mówimy, że walczą, dają z siebie wszystko, nie patrzą na zegar. Ale gdyby tego nie robili, z niewielkimi umiejętnościami piłkarskimi nie mieliby żadnych szans. Tacy są w większości piłkarze Korei, Japonii, Hondurasu, Iranu.