„Good luck tomorrow" – napisał w środę wieczorem Oleg Tinkow, właściciel grupy, w której jeździ Majka. Wydał też komunikat po polsku, choć w naszym języku Rosjanin okazał się mniej sprawny: „Dai barzo dobze" (pisownia oryginalna).
Rosyjski biznesmen po zwycięstwie etapowym w Pirenejach w Tour de France w wywiadzie dla duńskiej telewizji obiecał mu samochód Aston Martin. Potem się z tej obietnicy wycofał, ale w zamian dał Polakowi nowy trzyletni kontrakt. Tinkow lubi zwycięzców, tak więc po dzisiejszym etapie zapewne jeszcze bardziej polubi Majkę.
Polak szykował się na ten dzień. Wreszcie zaczęły się góry, choć nie takie trudne jak Alpy i Pireneje, gdzie w lipcu wygrał dwa etapy Wielkiej Pętli. Podjazdy były krótkie, choć miejscami dosyć strome, i – jak się okazało – mało selektywne. Do finiszu przystąpiło około 30 kolarzy. Sporo jak na górski etap. Tempo wytrzymywali nawet nieźli sprinterzy, w tym lider Petr Vakoc.
Ale do decydującej walki przystąpili „górale". Próbowali oderwać się od głównej grupy Hiszpanie z Movistaru, ubiegłoroczny zwycięzca Holender Peter Weening, ale cały czas w czołówce aktywnie jechał Majka, blisko byli też Przemysław Niemiec i Marek Rutkiewicz. Kiedy meta znalazła się w zasięgu wzroku Majki, zaatakował niczym sprinter i wygrał.
– Nie spodziewałem się tego, wciąż jestem bardzo zmęczony po Tour de France, ale jestem też od występu we Francji bardzo pewnym siebie kolarzem. To mi pomaga. Odniosłem już czwarte zwycięstwo w sezonie – mówił w studiu TVP 24-letni zawodnik grupy Tinkoff-Saxo.