Na to czekali kibice i tego obawiali się szefowie największej potęgi w stawce. Od początku sezonu kierownictwo Mercedesa nie przeszkadzało Nico Rosbergowi i Lewisowi Hamiltonowi w swobodnej walce o pozycje na torze. Warunek był tylko jeden: mieli się nie zderzać. Sielanka trwała przez jedenaście wyścigów.
W deszczowych kwalifikacjach na Spa-Francorchamps przewaga Mercedesa była miażdżąca. Rosberg i Hamilton pokonali trzeciego w czasówce Sebastiana Vettela o dwie sekundy. W wyścigu trudno było się spodziewać czegoś innego niż podwójnego triumfu „Srebrnych Strzał".
Zaczęło się od popsutego startu Rosberga. Na dojeździe do pierwszego zakrętu wyprzedził go nie tylko Hamilton, ale także Vettel. Kierowca Red Bulla podjął próbę ataku na lidera po długiej prostej na wzgórzu Raidillon, ale przeliczył się na hamowaniu do szykany Les Combes i ściął zakręt po asfaltowym poboczu, spadając na trzecią lokatę. Okrążenie później w tym samym miejscu doszło do incydentu, który zaważył na losach wyścigu – i być może całych mistrzostw.
Rosberg spróbował ataku od zewnętrznej. Wcisnął się nosem swojego samochodu do połowy auta Hamiltona, ale jego rywal miał lepszy tor jazdy w prawym zakręcie. Kiedy Lewis złożył się do następującego tuż po nim lewego zakrętu tak, jakby nikt go nie atakował, przednie skrzydło Rosberga przecięło mu lewą tylną oponę.
– Zostawiłem mu miejsce. Nie wiem, dlaczego mnie uderzył, ale na pewno wyjedzie stąd [z Belgii] szczęśliwy – mówił Hamilton, który już po raz trzeci w tym sezonie nie zdobył punktów.