Napastnik Leonel Sanchez został królem strzelców mundialu w roku 1962. Obrońca Luis Eyzaguirre wystąpił w reprezentacji FIFA na Wembley, w meczu z okazji stulecia angielskiej federacji. Carlos Caszely z Colo Colo Santiago był legendą reprezentacji w latach siedemdziesiątych. Ivan Zamorano to gwiazda Realu i Interu, a Marcelo Salas – River Plate, Lazio i Juventusu. Jednak żadnemu z nich nie udało się wygrać turnieju o mistrzostwo Ameryki. Dokonała tego dopiero kolejna generacja talentów: Alexis Sanchez (Arsenal), Arturo Vidal (Juventus), Claudio Bravo (Barcelona)...
Mnie to cieszy, bo finał był na wysokim poziomie i dowiódł, że ciekawy może być też mecz, w którym przez dwie godziny nie padają bramki. Choć zacząłem oglądać transmisję bez zaangażowania po którejś ze stron, z czasem stawałem się kibicem Chile. Nie tylko dlatego, że grało ładnie, ambitnie i bez kompleksów, ale że kilkunastu chilijskich piłkarzy miało zapewne poczucie misji i świadomość niezwykłej szansy dokonania czegoś wyjątkowego, na co czekały pokolenia ich rodaków.
To poczucie mieli kibice na starym stadionie, zbudowanym jeszcze przed II wojną światową, i cały kraj. Stadion, na którym w roku 1962 Chile wywalczyło trzecie miejsce na świecie, 11 lat później został zamieniony przez generała Augusta Pinocheta na obóz koncentracyjny. Wtedy to był stadion tragedii i płaczu, w
sobotę wieczorem stał się dla Chilijczyków najszczęśliwszym miejscem na ziemi.
Radość tych ludzi, podium pełne piłkarzy z dziećmi na rękach, widoki w Europie rzadkie, w Santiago były czymś oczywistym. Futbol powinien być radością.