Edmund Piątkowski był dyskobolem, jednym z symboli Wunderteamu – legendarnej polskiej reprezentacji lekkoatletycznej, która w latach 50. i 60. należała do najlepszych na świecie. Jej zawodnicy bili rekordy i hurtem zdobywali medale na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach Europy. Memoriał Janusza Kusocińskiego, organizowany w czerwcu na Stadionie Dziesięciolecia, miał rangę dzisiejszych mityngów Diamentowej Ligi. Mecze lekkoatletyczne z USA i innymi potęgami gromadziły na tym samym stadionie po 100 tysięcy ludzi.
Sławę Piątkowskiemu przyniosły mistrzostwo Europy i rekord świata. Tytuł mistrza kontynentu zdobył w roku 1958 w Sztokholmie, skąd Polacy wracali z ośmioma złotymi medalami. Rok później, podczas Memoriału Kusocińskiego, pobił rekord świata należący do Amerykanina Fortune'a Gordiena. Rzucił na odległość 59 m i 91 cm.
Ten wynik długo był hasłem dla pokolenia urodzonego przed wojną lub w latach 40. Jeszcze niedawno, kiedy poznawaliśmy się bliżej z prof. Jerzym Bralczykiem, który wie wszystko o Wunderteamie, padło testujące pytanie o wynik Piątkowskiego. To coś takiego jak poranna rozmowa Józefa Hena z Tadeuszem Konwickim po rekordowym rzucie oszczepnika Janusza Sidły. – Zamiast „dzień dobry" powiedzieliśmy sobie „Sidło" – wspominał Józef Hen. – Nic więcej nie trzeba było mówić.
Piątkowski stał się przyczyną mojej pierwszej interwencji w prasie. Widząc w „Przeglądzie Sportowym" jego zdjęcie obok tekstu dotyczącego zawodów na Stadionie Dziesięciolecia, zorientowałem się, że fotografia nie pochodzi z tego wydarzenia. Zadzwoniłem więc z pretensjami do redakcji, mówiąc, że byłem na meczu i widziałem, że Piątkowski był ubrany inaczej. Miałem jakieś 14 lat i chyba tylko mój głos zdradzający mutację uratował mnie przed gniewem redaktora.
Moje pretensje były zasadne. Piątkowski startował zwykle ubrany od stóp do głów na biało. Pod koszulką widać było wspaniałe mięśnie, które nam, chłopakom czytającym „Sport dla Wszystkich" i liczącym na kariery kulturystów, bardzo imponowały. Nic dziwnego, że nosił przydomek Biały Anioł. Kiedy więc raz włożył ciemne spodenki, ludzie (a więc i ja) podejrzewali, że ktoś się pod naszego bohatera podszywa.