Po bezbramkowym remisie z Peru wicemistrzowie świata spadli na szóste miejsce w Ameryce Południowej i żeby myśleć o awansie, muszą we wtorek pokonać Ekwador.
Wydawałoby się, nic prostszego. Nie dla Argentyńczyków, którzy nie radzą sobie z presją. Leo Messi i spółka tracili ostatnio punkty z takimi drużynami jak Boliwia (0:2) i Wenezuela (1:1), przegrali też pierwszy mecz z Ekwadorem (0:2) – i to przed własną publicznością. Teraz jadą do Quito. Odnieśli tam dotąd tylko jedno zwycięstwo. Nic dziwnego, że w Argentynie zapanował strach, że ta misja może się nie udać.
Quito położone jest 2850 m n.p.m. – to nie są dobre warunki do gry w piłkę dla kogoś, kto nie zwykł biegać w rozrzedzonym powietrzu. Od razu przypominają się zdjęcia wymiotującego Messiego i rozrzuconych po szatni butli tlenowych.
Jak myśleć o zwycięstwie, kiedy od czterech meczów nie jest się w stanie strzelić bramki (Wenezuela wbiła ją sobie sama)? Nieskuteczność to największa zagadka Argentyny, gdy popatrzeć na siłę, jaką dysponuje w ofensywie (Messi, Gonzalo Higuain, Paulo Dybala, Mauro Icardi czy przechodzący rehabilitację po wypadku Sergio Aguero). Doszło do tego, że Jorge Sampaoli przeciw Peru wystawił w ataku Dario Benedetto, 27-latka z Boca Juniors, który miesiąc wcześniej debiutował w reprezentacji.
Jeśli Sampaoli nie znajdzie szybko leku na chorobę toczącą jego zespół, Argentyńczycy pierwszy raz od 1970 roku obejrzą mundial w telewizji. Wygrana z Ekwadorem zapewni przynajmniej baraże (czeka tam już Nowa Zelandia), do bezpośredniego awansu – w razie zwycięstwa w Quito – potrzeba jeszcze remisu w meczu Peru – Kolumbia. Dla Messiego i Cristiano Ronaldo mundial w Rosji może być ostatnim wielkim turniejem. Pierwszemu w czerwcu stuknęła trzydziestka, drugi jest dwa lata starszy.