W czwartek na Lysgårdsbakken działo się wiele, także dlatego, że Polacy skakali znacznie lepiej, niż we wtorek. Być może mowa motywacyjna trenera Thomasa Thurnbichlera podziałała, gdyż Dawid Kubacki i Kamil Stoch w przyspieszonym tempie wrócili do doskonałej normy, a pozostała trójka, czyli Paweł Wąsek, Aleksander Zniszczoł i Piotr Żyła zakwalifikowała się do serii finałowej i w niej także można było dostrzec więcej werwy reprezentantów Polski.
Problem z motywacją, albo zmęczeniem sezonem wydaje się dotykać niejednego skoczka. W czwartkowym konkursie już po pierwszej serii przepadli ci, którzy tej zimy potrafili zachwycić kibiców: Karl Geiger, Andreas Wellinger i Robert Johansson.
Główni bohaterowie norweskiego turnieju też miewają zachwiania formy między mistrzowskimi próbami, co tylko obiecuje atrakcje do końca turnieju. Tym razem w pierwszej serii na Lysgårdsbakken nie zachwycił Granerud, co oznaczało, że był siódmy, Lanisek i Kraft ustępowali jedynie zdolnemu Austriakowi Danielowi Tschofenigowi. Kubacki był czwarty, Stoch jedenasty – nie było do czego się przyczepić, gdyż przy ich skokach wiatr raczej nie sprzyjał.
Druga seria zdecydowanie podbiła emocje. Najpierw przyniosła wyrównanie rekordu skoczni przez Markusa Eisenbichlera (146 m), potem oglądaliśmy świetne skoki Kubackiego (138,5) i Stocha (134) dające im awans, okazało się, że na pierwsze i siódme miejsce. Do tego doszedł niezły, ale nie wybitny skok Graneruda i pechowa próba Krafta, tylko 113 m.
Kalkulatory poszły w ruch – wyszło, że Granerud nadal prowadzi w turnieju, ale Kraft stracił drugie miejsce na rzecz Laniska. Kubacki zbliżył się do trzeciego miejsca na odległość 19,7 punktu (do lidera traci 57,7), teraz wszystko wydaje się jeszcze możliwe, bo na skoczni mamuciej różnice w notach mogą być duże.