Brak Brazylii na podium to wielka sensacja. Drużyna Bernardo Rezende poniosła u siebie w domu spektakularną klęskę. Porażki z USA 0:3 i Rosją 1:3 chyba nie pozwolą mistrzom świata i mistrzom olimpijskim spać spokojnie przed igrzyskami, bo mit niezwyciężonych canarinhos to już przeszłość.
Polacy nie sądzili, że przegrają mecze z USA i Serbią i odpadną już w fazie grupowej. Gdyby Michał Winiarski skończył atak przy stanie 14:13 w piątym secie zaciętego spotkania z Amerykanami, prawdopodobnie oceny byłyby inne. Po pierwsze bez względu na wynik drugiego meczu z Serbią drużyna Raula Lozano awansowałaby do półfinału.
Wielkimi przegranymi byliby siatkarze USA, którzy grali z Polakami z nożem na gardle. Przegrywając, odpadali przecież z rywalizacji. A tak, dzięki szczęśliwemu zwycięstwu, zagrali dwa dni później wspaniałe spotkanie z Brazylią, które otworzyło im drogę do finału.
Najbardziej niepokoi styl, w jakim nasi zawodnicy przegrali z Serbią. Komentarze Sebastiana Świderskiego, Michała Winiarskiego i Piotra Gruszki tylko ten niepokój potęgują. Każdy z nich mówił, że nie wie, co się stało. Pytani o przyczyny tak słabej gry, rozkładali ręce, podobnie jak trener Lozano. Taka postawa przypomina mistrzostwa Europy w Moskwie, gdzie porażka goniła porażkę, a tłumaczenia były równie nieporadne jak gra.
Turniej w Rio potwierdził, że siła ognia wicemistrzów świata opiera się na Mariuszu Wlazłym. W meczu z USA zdobył 31 punktów i w dużej mierze dzięki niemu spotkanie to miało tak dramatyczny i wyrównany przebieg. Dzień później Wlazły był cieniem samego siebie i dlatego mecz z Serbią był żałosnym widowiskiem. Można tylko zadać pytanie, dlaczego Lozano widząc niemoc najlepszego atakującego, nie dał szansy Gruszce. Jeśli występ w Rio miał być poligonem doświadczalnym przed igrzyskami w Pekinie, to okazja, by Gruszka zastąpił Wlazłego, była idealna właśnie w starciu z Serbią, tym bardziej że po dwóch pierwszych przegranych setach sprawa awansu była właściwie już przesądzona.