Chociaż 10 tysięcy ludzi wierzyło w zwycięstwo i mecz przyniósł ogromne emocje, nie można łudzić się, że o awans będzie łatwo. Rosyjska drużyna przegrała najniżej jak można, Giba i koledzy ze swoją publicznością za plecami to będzie bardzo trudna przeszkoda.
Już pierwszy set pokazał, że łódzki mecz może być drogą przez mękę. Była szansa wygrać tego seta, może wtedy byłoby trochę łatwiej. W końcówce Skra doprowadziła do remisu 21:21, potem 23:23, ale gdy wynik jest tak równy, decydują indywidualności. Giba zasługuje na swoją pensję – skończył seta asem i trzeba było odrabiać straty.
Skra grała dobrze, wreszcie akcje stały się szybkie, obrony skuteczne i drugi set nie trwał długo. Większość piłek Falasca wystawiał do Mariusza Wlazego, który wpadł w trans. Każdy atak zamieniał w punkt. Spiker zachęcał publiczność do bicia rekordu decybeli i chyba ten rekord padł. Trener Iskry Zoran Gajić nawet się nie denerwował, brał czasy, bo tak wypadało, ale pewnie już myślał, jak zatrzymać Wlazłego w kolejnym secie.
Prawie się udało, bo w trzecim secie zwycięskie zbicia asa gospodarzy nie były już tak częste, ataki Aleksieja Kuleszowa ze środka pokazywały drogę, którą Rosjanie mogli przebijać się przez polski blok. Przewaga Skry wynosiła w końcówce pięć punktów, ale malała z każdą piłką. Daniel Castellani tłumaczył jak rozegrać ten ostatni atak, lecz dwa bloki Rosjan spowodowały, że na tablicy nagle pojawił się wynik 24:23. Jeszcze raz Mariusz Wlazły uratował seta, ale obawy, że to nie będzie czterosetowy mecz, pozostały.
Tak naprawdę można było uniknąć niepewności tie-breaka, gdyby w połowie czwartego seta Stephane Antiga miał wsparcie. Skra, poza Francuzem jednak stanęła. Na jednym wybitnym siatkarzu nie da się oprzeć gry. Polacy prowadzili, a potem zaczęli oddawać przewagę. Gajić odzyskał nadzieję i gdy jego siatkarze doprowadzili do remisu 11:11, trzeba było witać się z tie-breakiem.