Polacy zajmują w grupie D drugie miejsce za Brazylią, ale o tym, czy nie spadną niżej, zadecydują cztery mecze z Finlandią. Pierwsze dwa (dziś i w sobotę) rozegrane zostaną w Tampere, kolejne w środę i czwartek w Bydgoszczy.
W finale zagra sześć zespołów. Zwycięzcy czterech grup, gospodarz (Serbia) i drużyna z dziką kartą. Organizatorzy najchętniej widzieliby w Belgradzie naszych siatkarzy, ale najlepiej, gdyby zajęli drugie miejsce w grupie. Pierwsze zarezerwowane jest dla Brazylijczyków, którzy jednak w ostatniej kolejce ponieśli sensacyjną porażkę z Finlandią.
Jeszcze kilka lat temu siatkarze fińscy nie liczyli się w rywalizacji. Ale to już przeszłość. W Moskwie podczas ostatnich mistrzostw Europy byli rewelacją. Niewiele brakowało, by grali w finale.
Ostatecznie zajęli czwarte miejsce, ale styl, w jakim walczyli, zapamiętano bardzo dobrze. Teraz pokonali u siebie Brazylię i fińskie media wpadły w euforię. Ale nawet jeśli Finowie w walce o drugie miejsce wyprzedzą Polaków, to dzikiej karty raczej nie dostaną. Nie mają takich kibiców jak nasza drużyna, którzy bez względu na koszty jeżdżą za nią po świecie. I do Belgradu też pojadą.
Daniel Castellani, trener polskiego zespołu, nie kalkuluje, tylko mówi wprost, że z Finami trzeba wygrać nie tylko w Bydgoszczy, ale również na ich terenie. – Jesteśmy w stanie tego dokonać – twierdzi Argentyńczyk, który w tych rozgrywkach postawił na młodzież, dając odpocząć doświadczonym zawodnikom.