Nerwowo było od samego początku. Każdy miał tu coś do udowodnienia, choć stawką nie były przecież medale mistrzostw świata. O nie być może przyjdzie walczyć obu drużynom dopiero za trzy miesiące we Włoszech, gdzie w fazie grupowej los znów zetknie Polaków z Niemcami.
A w wypełnionym do ostatniego miejsca katowickim Spodku Daniel Castellani chciał pokonać swojego rodaka Raula Lozano i zrewanżować mu się za dwie porażki w Stuttgarcie. Mariusz Wlazły zaś pokazać, że mały Argentyńczyk nie zawsze miał rację, gdy był jego trenerem w reprezentacji Polski. Michał Bąkiewicz, którego Lozano nie zabrał na igrzyska do Pekinu, też ma prawo mieć żal do dziś, ale o tym nie mówi.
A sam Lozano? Wyjeżdżał z Polski rozżalony, że nie przedłużono z nim kontraktu, więc na pewno chciał pokazać, że to był błąd.
Choć Polacy stracili szansę awansu do finału Ligi Światowej już wcześniej, przegrywając w Łodzi dwa razy z Kubą, to mecze z Niemcami nie są tylko grą o honor. To wprawdzie rozgrywki komercyjne, ale przy okazji lepiej premiowane punktami Światowej Federacji Piłki Siatkowej niż mistrzostwa Europy.
Daniel Castellani miał świadomość, że wygrane z Niemcami dadzą Polakom drugie miejsce w grupie i 15 cennych punktów. A przecież w przyszłym roku rozpoczyna się walka o igrzyska w Londynie i miejsce w rankingu FIVB będzie szalenie istotne. Dlatego Argentyńczyk mówił, że wystawi najsilniejszy skład, by po te punkty sięgnąć. Dlatego od początku grali Wlazły, Paweł Zagumny i Daniel Pliński, na boisku byli też inni złoci medaliści mistrzostw Europy w Izmirze, Bartosz Kurek, Marcin Możdżonek, Michał Ruciak zmieniony już w pierwszym secie przez Bąkiewicza i libero Piotr Gacek. Najlepszy zawodnik tych złotych mistrzostw Piotr Gruszka tym razem wszedł na boisko dopiero w trzecim secie, ale został prawie do końca. Dopiero na ostatnie piłki w tie-breaku Castellani znów wpuścił Wlazłego, ale ten już nic wielkiego nie dokonał, bo nie mógł.