Canarinhos trzykrotnie wygrywali mistrzostwa świata i dziewięciokrotnie Ligę Światową. W Pekinie (2008) przegrali jednak olimpijski finał z Amerykanami, którzy kilka tygodni wcześniej pokonali ich również w finale LŚ w Rio de Janeiro.
Siła Brazylii wciąż jest ogromna: ten sam trener (Bernardo Rezende) i kilkunastu graczy najwyższej klasy z Murilo Endresem na czele, MVP ostatnich mistrzostw świata we Włoszech. Wrócili do drużyny środkowy Gustavo Endres (brat Murilo) i rewelacyjny libero Sergio, ale ten pierwszy, niestety, na krótko. Kilka dni temu Gustavo doznał na treningu poważnej kontuzji i w LŚ już nie wystąpi. Nie ma też Amarala Dante, któremu Rezende dał odpocząć.
Ale to nie wpłynie na jakość gry najlepszej drużyny ostatnich lat. Przyjmujący Paulo Bravo, atakujący Leandro Vissotto lub Martins Wallace, środkowi Lucas, Sidao lub Rodrigao grają na mistrzowskim poziomie. Tak samo jak rozgrywający, Bruno Rezende (syn trenera) lub Marlon. Coraz lepiej spisuje się też Giba, ikona brazylijskiej i światowej siatkówki, ale nieformalnym liderem jest Murilo, który z meczu na mecz będzie w wyższej formie.
Brazylia w tegorocznej edycji LŚ wygrała wszystkie cztery mecze (dwa z Portoryko i dwa z Polską), Amerykanie mają na koncie trzy zwycięstwa i porażkę z Polakami. „Kowboje" najlepiej grają w roku olimpijskim, ale zawsze są groźnym rywalem dla każdego.
Brazylii nie będzie więc łatwo, choć USA bez rozgrywającego Lloya Balla, to już inny zespół. Ale wciąż są w tej drużynie niesamowici skrzydłowi – William Priddy i Clayton Stanley, oraz para znakomitych środkowych: David Lee i Ryan Millar. Jest też niepokorny libero Richard Lambourne i utalentowany przyjmujący Matthew Anderson. Amerykanie to zespół walczaków, który nie boi się nikogo. Brazylijczyków też się nie przestraszą, więc będzie na co popatrzeć.