Wydawało się, że polscy siatkarze wrócą do domów wcześniej. Aby awansowali do półfinałów, scenariusz wydarzeń musiał być dla nich bardzo łaskawy. Bułgarzy musieli bezwarunkowo pokonać Włochów, a później należało jeszcze udowodnić swoją wyższość nad bardzo dobrze grającą w tym turnieju Argentyną.
Pierwszy warunek został spełniony szybciej, niż sądzono. Włosi przegrali swoją szansę, w czym pomógł im wspaniały doping polskiej publiczności. Ale do awansu potrzebna była jeszcze realizacja drugiego warunku. Pierwszy set meczu z Argentyną przywoływał jak najgorsze wspomnienia. Polacy mieli w nim niewiele do powiedzenia. – Presja pętała nam nogi – powie po tym spotkaniu libero polskiej drużyny Krzysztof Ignaczak.
W drugim było już lepiej, nasz zespół prowadził cały czas, ale gdy rywale prawie już odrobili straty (21:20), zaczęła się nerwówka, na szczęście ze szczęśliwym zakończeniem.
Javier Weber, trener Argentyny, nie ukrywał, że chciał w tym spotkaniu wypróbować zmienników przed sobotnim półfinałem z Brazylią. Dlatego w pewnym momencie dał odpocząć najskuteczniejszemu w tym turnieju Facundo Conte i znakomitemu rozgrywającemu Luciano De Cecco. Ale ci, którym Weber dał szansę, wcale nie chcieli nam oferować zwycięstwa w prezencie.
Co więcej, walczyli do upadłego. I kto wie, jaki byłby wynik, gdyby nie 37 błędów, które Argentyńczycy popełnili w tym meczu (Polacy 26). Do tego doszły jeszcze błędy sędziów, którzy spojrzeli na gospodarzy przychylnym okiem i Anastasi mógł odetchnąć. W tie-breaku najpierw rywale prowadzili 6:3, później nasi 13:12. Najskuteczniejszy Bartosz Kurek zdobył 29 punktów, ale tym razem nie był osamotniony. Decydujący dał nam jednak Gustavo Scholtis psując zagrywkę.