– Kto ma Wlazłego, jest mistrzem – powiedział kiedyś Paweł Papke, dziś poseł, a przed laty nasz najlepszy atakujący. Skra z Wlazłym siedmiokrotnie wygrała mistrzostwo Polski.
Taki zawodnik to skarb, problem w tym, że 28-letni Wlazły nie chce grać w reprezentacji. Rysy zaczęły się pojawiać już za czasów Raula Lozano, który doprowadził polskich siatkarzy do wicemistrzostwa świata w 2006 roku. Wlazłego uznano wtedy za jednego z trzech najlepszych zawodników turnieju w Japonii. Był nawet kandydatem do nagrody MVP, którą ostatecznie otrzymał Brazylijczyk Giba.
Wojna Lozano ze Skrą i Wlazłym trwała do ostatnich dni pobytu Argentyńczyka w Polsce, choć gdy zbliżały się igrzyska w Pekinie, na chwilę o niej zapomniano. Teraz Wlazły nie zostawia już uchylonej furtki, mówi wprost, że drużyna narodowa to dla niego temat zamknięty. Rozmawiał z nim Andrea Anastasi, nowy trener reprezentacji, przekonywał do powrotu prezes PZPS Mirosław Przedpełski, ale kapitan Skry pozostaje nieugięty.
Anastasi jest zdziwiony, bo płakał kiedyś z rozpaczy, gdy Julio Velasco, ówczesny trener reprezentacji Włoch, nie znalazł dla niego miejsca w drużynie. Na pytanie, czy dziwi go, że kibice w Rzeszowie wygwizdali Wlazłego, odpowiada: a za co mieliby go kochać? Za to, że nie chce reprezentować narodowych barw?
Faktycznie trudno zrozumieć postawę Wlazłego. Za rok igrzyska w Londynie, nasi siatkarze pod koniec listopada polecą do Japonii walczyć tam o jedno z trzech miejsc premiowanych olimpijskim awansem. Jeśli go nie wywalczą, będą mieć jeszcze dwie szanse w przyszłym roku, w turniejach kontynentalnym oraz interkontynentalnym. Paweł Zagumny i Michał Winiarski, których zabrakło w Lidze Światowej i mistrzostwach Europy, przyjadą na zgrupowanie do Spały. Z tych, którzy mogliby pomóc reprezentacji, brakuje Wlazłego.