Dwa tygodnie temu w Toronto reprezentacja Polski przełamała fatalną passę – pokonała mistrzów świata po dziesięciu latach niemocy. Wtedy można było jeszcze narzekać: to nie ta Brazylia co zawsze, bez Murilo, Giby i Leandro Vissotto. Skoro poradziła sobie z nią wtedy Kanada, to dla Polski był to obowiązek.
W niedzielę, w Spodku, było mniej wątpliwości. Do drużyny Bernardo Rezende wrócił kapitan Murilo Endres, Brazylijczycy grali dobrze, ale na Polaków to nie wystarczyło.
To zwycięstwo znaczy więcej, bo Polacy odnieśli je przejętą od rywali bronią: znakomicie bronili, wyprowadzali skuteczne kontry i grali szybko oraz kombinacyjnie. Przez lata Brazylijczycy pokazywali światu, jak grać w ten sposób, a nikt nie potrafił tych zagrywek skopiować. W niedzielę okazało się, że nauczyła się Polska. Trudno o lepsze wiadomości niedługo przed turniejem olimpijskim w Londynie. Polska doczekała się kadry, na której można polegać. Drużyny silnej psychicznie, z czym wcześniej bywało różnie. Takie spotkania jak z Brazylią sprawiają, że spory o to, czy w kadrze powinien grać Mariusz Wlazły czy nie, stają się mało istotne.
Wczoraj w Spodku dobrze grał zwłaszcza Zbigniew Bartman, który nie mylił się, atakując nawet z najtrudniejszych piłek. Rezende mógł tylko wznosić ręce do nieba i skakać przy linii bocznej, a środkowy bloku Brazylijczyków Lucas łapał się za głowę.
Po trzecim secie zaczęły nawet puszczać im nerwy. Brazylijczycy, protestując przeciw decyzji sędziów, wdali się w kłótnię z Polakami, schodząc z boiska. Szczególnie aktywny w tej wymianie zdań był Paweł Zagumny. Sytuację łagodził później Anastasi, klepiąc po plecach libero Brazylijczyków Sergio.
Polacy mogą być zadowoleni z tego zwycięstwa. Na dobre odegnali od siebie kompleks Brazylii, a ponadto pokazali, że są drużyną. Gdy w drugim i trzecim secie zdarzały im się słabsze momenty, Anastasi wpuszczał na boisko rezerwowych: Grzegorza Kosoka i Michała Kubiaka, a oni dodawali swoją cegiełkę.
W beczce miodu jest też łyżka dziegciu. Po raz kolejny zbyt łatwo stracili przewagę i zamiast szybko zakończyć mecz, pozwolili na pięciosetowy maraton. Tie-break to na szczęście był jednak ich popis: wygrali 15:11, a publiczność w Spodku mogła sobie do woli poklaskać.