– Powinienem pierś do medalu wypiąć, a nie się tłumaczyć. Jestem wyczerpany emocjonalnie. Osiem lat społecznej pracy poświęciłem, żeby nasza siatkówka liczyła się na świecie, a teraz w kraju traktowany jestem jak przestępca – mówi „Rz" Mirosław Przedpełski, od dwóch kadencji rządzący Polskim Związkiem Piłki Siatkowej (PZPS). W jego królestwie dzieje się źle, najbogatsza w Polsce federacja wydaje ponad stan, a opozycja mówi wprost: pieniądze ze związku wyprowadzane są w sposób niezrozumiały.
Siatkówka ma wyjątkowy status, przez kilkanaście lat przeszła długą drogę – ze świetlicy na salony. Zaczęła generować olbrzymie środki, a kibicom pokazała się jako fajny, rodzinny sport. Do związku zaczęli garnąć się sponsorzy. Od 14 lat stabilność finansową zapewnia Polkomtel, mówi się o 25 milionach złotych rocznie, ostatnio dołączył też Orlen.
Specjaliści od marketingu zapewniają, że to dobra inwestycja, bo za samą telewizyjną ekspozycję marki trzeba byłoby zapłacić więcej, a skojarzenia Plusa z siatkówką nawet nie da się wycenić. Ponad 40 procent kibiców, myśląc o tym sporcie, przypomina sobie o operatorze telefonii komórkowej. Orange płacący na piłkarską reprezentację o takim wyniku może tylko pomarzyć.
Mały Rycerz
Piłkarzy wymienia się jako jeden z głównych powodów sukcesów marketingowych siatkówki. Grają słabo, na mistrzostwach świata i Europy zawodzą, ligowe kluby nie potrafią awansować do Ligi Mistrzów, a kibice to w dużej części chuligani.
Lepiej więc pójść na siatkówkę, pod dyktando wodzireja zaśpiewać Małego Rycerza i oglądać w akcji najlepszych zawodników na świecie. A jeśli nie na żywo, to przed telewizorem – prawa do polskiej siatkówki do 2015 roku kupił Polsat i uczynił z tego produktu swój okręt flagowy.