- Zamiast fety jest wielki żal – mówił po zakończonym spotkaniu środkowy Zaksy Jurij Gładyr. Podobnie jak jego koledzy z drużyny nie mógł uwierzyć, że to już koniec, że nie będzie tie breaka.
Przed piątym decydującym spotkaniem w Kędzierzynie-Koźlu większość opinii sprowadzała się do stwierdzenia, że każdy wynik jest możliwy i mecz ten nie ma faworyta. W tej sytuacji szalę na korzyść gospodarzy miał przechylić atut własnego boiska, choć jeszcze nie tak dawno w jednym z wywiadów rozgrywający Zaksy, Paweł Zagumny powiedział, że na tym poziomie nie ma to większego znaczenia.
– Nieważne, gdzie gramy, ilu kibiców dopinguje nas czy rywala. Najważniejsze jest, jak zagramy – mówił Zagumny, który w swojej bogatej w sukcesy karierze nie był nigdy mistrzem Polski. W jego przypadku niestety sprawdza się klątwa Huberta Wagnera, który ponoć powiedział przed laty, że nigdy nie będzie mu to dane.
Pomyłka Brazylijczyka
Pierwszy set ostatniego meczu długo toczył się pod dyktando Zaksy, która prowadziła 23:21. Wtedy błąd w ataku popełnił najskuteczniejszy tego dnia (24 pkt) zawodnik tej drużyny Brazylijczyk Felipe Fonteles, atakując w aut. Gdyby zrobił to, co do niego należy (atakował w tym meczu z rekordową skutecznością 62 procent), Zaksa prawdopodobnie wygrałaby tego seta i wyszła na prowadzenie, ale stało się inaczej. Ostatnie dwa punkty zdobył dla Resovii reprezentacyjny atakujący Zbigniew Bartman i Daniel Castellani, trener gospodarzy po raz pierwszy zdenerwował się nie na żarty.
– To był dziwny mecz, podobnie jak poprzednie, gorszy niż można było oczekiwać, ale pełen emocji. Zawodnicy obu drużyn popełniali proste błędy, nie mogąc opanować nerwów. Ciśnienie w finale było ogromne, kto więc ich popełniał mniej, ten wygrywał sety i w efekcie mecze – mówi „Rz" Ryszard Bosek, mistrz olimpijski i świata w zespole Wagnera.