– Wszyscy jesteśmy szczęśliwi, ja też mam swoje powody, bo ubiegły sezon był dla mnie bardzo przykry. Choć nie grałem na swojej pozycji, też mi się mocno dostało. Tym bardziej doceniam to, co osiągnąłem teraz – mówił po ostatnim meczu z Resovią Mariusz Wlazły, kapitan zwycięskiej drużyny. A debiutujący w Skrze środkowy Andrzej Wrona powiedział krótko: – Czekałem na to całe życie.
W pierwszym secie trzeciego, finałowego meczu kończącego rozgrywki PlusLigi gospodarze objęli prowadzenie 10:8 po błędzie sędziów, którzy nie zauważyli bloku po ataku Nikołaja Penczewa. Później przewaga Skry była już wyraźna, więc wynik tej partii, 25:17 podpowiadał, co będzie dalej.
W drugim secie siatkarze Resovii przez moment zobaczyli jednak światełko w tunelu. Prowadzili 18:15 i gdyby po znakomitym serwisie Jochena Schoepsa wykorzystali szansę w ataku, mieliby cztery punkty przewagi. Niestety, środkowy Grzegorz Kosok nie trafił w piłkę tak, jak chciał, być może wystawa Lukasa Tichacka nie była precyzyjna, ale stało się, punkt zdobyli gospodarze.
Od stanu 20:19 dla Resovii grał już tylko Mariusz Wlazły. Właściwie to zadawał mordercze, serwisowe ciosy. Najpierw szczęśliwie, serwisem po siatce wyrównał stan rywalizacji w drugiej partii na 20:20, ale chwilę później nie dał przyjmującemu cienia szansy. Nie pomogło doświadczenie libero Resovii, Krzysztofa Ignaczaka.
Jak piłka leci z prędkością ponad 120 km/godz. nie można nic zrobić. Do tego doszedł jeszcze błąd w ataku Dawida Konarskiego (aut) i skuteczny blok gospodarzy, którzy w ostatniej akcji tego seta zatrzymali Paula Lotmana, ale w obu tych przypadkach wszystko zaczynało się od bombowych zagrywek Wlazłego.