Kto ma Mariusza Wlazłego, ten wygrywa. To powiedzenie obowiązywało przez lata w PlusLidze. W reprezentacji w czasach, gdy Polacy zdobywali srebrny medal mistrzostw świata w Japonii, też było prawdziwe. Być może tak będzie i teraz, gdy Wlazły wrócił do kadry.
W Hali Stulecia grał dobrze, bombardował serwisem Łotyszy i Macedończyków, ale ze Słowenią brakowało mu regularności. Na szczęście w czwartym secie pewność serwisu wróciła, a wraz z nią spokój Stephane'a Antigi, który debiutował w roli trenera reprezentacji. Jeszcze kilka tygodni temu w krótkich spodenkach świętował mistrzowski tytuł Skry Bełchatów, a teraz już jako trener wygrał turniej kwalifikacyjny do ME.
Ostatni mecz ze Słowenią do łatwych jednak nie należał. Mnożyły się błędy, zawodził serwis, nie tylko Wlazłego, nie wszyscy grali tak, jak potrafią.
Antiga postawił na tych, którzy rozpoczynali poprzednie dwa spotkania. Jak rozgrywał Fabian Drzyzga, to atakował Wlazły. Jak na zmiany wchodził Paweł Zagumny, to atakującym był jego klubowy kolega z Zaksy Kędzierzyn Koźle Grzegorz Bociek.
Antiga raz jeszcze pokazał jednak, że sztywne schematy to nie on. Po przegranym trzecim secie, który kończyli Zagumny z Boćkiem, w czwartym zostawił na boisku rozgrywającego Zaksy, ale w parze z Wlazłym. I nie popełnił błędu.