W niedzielę Polacy pokonali Białoruś 3:0. To było spotkanie bez historii. Wyjściowy skład naszej reprezentacji znacznie odbiegał od tego z poprzednich meczów. Bartosza Kurka zastąpił w ataku Dawid Konarski, wrócił też do drużyny narzekający ostatnio na bóle pleców środkowy Piotr Nowakowski, na lewym skrzydle obok Michała Kubiaka pojawił się Rafał Buszek, a na pozycji libero zobaczyliśmy Piotra Gacka, który na ogół czeka na swoją szansę w kwadracie dla rezerwowych.
Ale byli też ci, którzy grali w wygranych meczach z Belgią i Słowenią: Fabian Drzyzga, Kubiak, Karol Kłos. Stephane Antiga nie ukrywał, że jak tylko nadarzy się okazja, da odpocząć swoim najbardziej zmęczonym zawodnikom. Z Białorusią mógł sobie na to pozwolić, bo to najsłabszy zespół w polskiej grupie. I to oczywiście nie był koniec zmian, bo w drugim secie szansę dostał młody przyjmujący Artur Szalpuk, a zagrali też Marcin Możdżonek i drugi z rozgrywających Grzegorz Łomacz. Ale gdy Antiga decydował się na tzw. podwójną zmianę, to obok Drzyzgi wchodził na boisko Kurek. Zagrożeń nie było żadnych, choć w trzecim, ostatnim, secie Białorusini doprowadzili do remisu 11:11. Później było tak jak wcześniej, gra znów stała się jednostronna.
W sobotę tak łatwo nie było, Polacy pokonali Słowenię w meczu, który dostarczył sporo emocji, szczególnie w secie drugim i trzecim. Kiedy nasi siatkarze grają w mistrzowskim stylu, to taki rywal jak Słowenia też nie ma wiele do powiedzenia, ale wystarczy kilka prostych błędów, spadek koncentracji i przeciwnik chwyta mocno podaną mu dłoń. Słoweńcy potrafią grać w siatkówkę, wygrali finał Ligi Europejskiej, mają kilku zawodników z międzynarodowym doświadczeniem (czterech z nich oglądaliśmy w PlusLidze), więc grając z nimi, trzeba zachować czujność. Mówił zresztą o tym Antiga i sami zawodnicy. Ale nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem.
Inna sprawa, że błędów w tym meczu było zatrzęsienie, bo obie strony ryzykowały w polu zagrywki. Polacy oddali rywalom 22 serwisowe punkty, ale Słoweńcy sprezentowali nam o dwa więcej. Warto jednak dodać, że przewaga asów (11:3) po naszej stronie była wyraźna, więc ryzyko w sumie się opłaciło. Niewymuszonych błędów nasi siatkarze popełnili aż 33, z czego tylko w secie drugim, tym przegranym, 16, ale Słoweńcy i tu nie byli gorsi (w sumie 34).
Statystyki nie pozostawiają wątpliwości, kto był lepszy. Większa skuteczność w ataku (51:44 proc. na naszą korzyść), więcej bloków (13:7) podkreślają przewagę naszego zespołu, ale niewiele przecież brakowało, by po trzech setach prowadzili Słoweńcy. Na szczęście w trzeciej partii decydujące punkty zdobywali Polacy. Wcześniej prowadzili wysoko (24:19), później stracili sześć punktów z rzędu i powiało grozą, ale co ważne, nie stracili przy tym głowy, i to oni kończyli tego seta z uśmiechem na ustach. W najważniejszych chwilach nie zawodził Bartosz Kurek, który najpierw popisał się skutecznym blokiem, a moment później przedarł się dwukrotnie przez blok rywali. Statystyki miał przeciętne, ale w tej sytuacji nie miały one większego znaczenia.