– Nie boimy się nikogo – zapowiada gwiazdor i lider francuskiej reprezentacji Earvin Ngapeth. – Naszym celem było wyjście z grupy. Teraz każdy kolejny mecz jest jak nagroda.
Awans do ćwierćfinału to największy olimpijski sukces Francuzów. Pięć lat temu nie wyszli z grupy, choć do Rio przyjechali jako mistrzowie Europy. – Tamte igrzyska były jak wizyta w Disneylandzie, czuliśmy się jak odkrywcy – opowiadał w jednym z wywiadów menedżer drużyny Pascal Foussard.
W Brazylii wszystko było dla nich nowe, gdyż igrzyska w Pekinie i Londynie obejrzeli w telewizji. Przyznają, że zapłacili frycowe, bo popełnili sporo błędów, począwszy od zbyt krótkiej aklimatyzacji (do Rio polecieli pięć dni przed igrzyskami), po brak odpowiedniego podejścia do turnieju.
– Wierzyliśmy w siebie, a dostaliśmy dotkliwy cios. Lekcją był już pierwszy, przegrany 0:3, mecz z Włochami. Nie byliśmy gotowi na taką agresję ze strony rywali, nie mogliśmy wywrzeć na nich takiej presji, jak umiemy, i to miało wpływ na nasze pozostałe spotkania – wspomina Ngapeth.
W Tokio też zaczęli od porażki (0:3 z Amerykanami), nie załamała ich przegrana 2:3 z Argentyną. Stojąc pod ścianą, zdołali pokonać zespół Rosyjskiego Komitetu Olimpijskiego (3:1), urwać dwa sety broniącej tytułu Brazylii i rzutem na taśmę wywalczyć awans. Przekonują, że na początku turnieju byli trochę spięci, ale teraz starają się cieszyć grą i dobrze bawić. To wystarczające powody, by uznać ich za przeciwnika, który może napsuć krwi.