Nasza liga wciąż jest bardzo atrakcyjnym miejscem pracy dla czołowych zawodników z całego świata, bo dobrze płaci i daje to, czego siatkarze nie mają nigdzie indziej na świecie: pełne hale, miłość kibiców i telewizyjną ekspozycję przez cały rok. Stephane Antiga, nawet gdyby zdobył dla Francji mistrzostwo świata, na Polach Elizejskich wyróżniałby się tylko wzrostem, na Krakowskim Przedmieściu był bohaterem. Teraz to samo czeka Vitala Heynena i może być ciekawie, bo Belg to zupełnie inny człowiek niż cichy Antiga. On może być atrakcją także poza sportową halą.
Czytaj także: Złoto jak ze snu. Polacy obronili tytuł
Najważniejsze jest jednak to, że Heynen z pomocą starej gwardii dowodzonej przez Bartosza Kurka i Michała Kubiaka i młodzieży mającej za sobą wspaniałe juniorskie lata przywrócił nam wiarę w to, że siatkówka może pozostać jedynym sportem zespołowym, w którym Polacy, wygrywając z najlepszymi na świecie, nie sprawiają niespodzianki, tylko po prostu biorą swoje.
Obrona przez drużynę Heynena złotego medalu zdobytego przez zespół Antigi to jeden z największych sukcesów polskiego sportu ostatnich lat i jedna z największych niespodzianek. Trzeba szczerze powiedzieć: przed wyjazdem na mistrzostwa świata mało kto w to wierzył, nawet sami siatkarze zwracali uwagę raczej na ekstrawagancje Heynena niż podkreślali jego trenerską klasę. Belg jednak postawił na swoim, udowodnił że w tym szaleństwie jest metoda, a przede wszystkim spowodował zmartwychwstanie Bartosza Kurka.