Raul Lozano, pytany o szanse w Turcji, powtarza, że wierzy w zwycięstwo. Zawodnicy również nie dopuszczają myśli o przegranej.
Gdyby te pełne wiary wypowiedzi padały po wygranym przez Polaków turnieju prekwalifikacyjnym w Szombathely albo jeszcze lepiej – po mistrzostwach świata w Japonii, nie byłoby w tym nic dziwnego. Ale teraz, gdy zespół przetrzebiła plaga kontuzji, są tylko wyrazem determinacji.
W Izmirze nie będzie najlepszego przyjmującego (Michał Winiarski), dwóch atakujących (Mariusz Wlazły i Grzegorz Szymański) i bardzo cenionego, między innymi za mentalne walory, środkowego (Łukasz Kadziewicz). Ze srebrnych medalistów mistrzostw świata w Turcji zabraknie też Michała Bąkiewicza i Piotra Gacka, którzy odpadli w sportowej walce.
A to oznacza, że o igrzyska walczyć będzie zupełnie inna drużyna niż ta, którą szykował Lozano. Z trójki nowych przyjmujących Marcin Wika jest debiutantem, a Krzysztof Gierczyński był w kadrze dziesięć lat temu. Tylko Dawid Murek, który rozstał się z reprezentacją przed mistrzostwami świata w Japonii, występował w niej przez wiele lat i stanowił jej istotne ogniwo. Zapewne to on zagra w pierwszej szóstce obok narzekającego na ból barku Sebastiana Świderskiego.
Inny poważny problem to atak. Lozano twierdzi wprawdzie, że nawet gdyby badania skręconej kostki Wlazłego wypadły pomyślnie, on i tak zostawiłby go w domu. Zdaniem Argentyńczyka najlepszy polski atakujący nie był w wysokiej formie. W tej sytuacji pierwszym atakującym byłby Szymański, którego jednak w ostatniej chwili zmogła kontuzja kręgosłupa (tak samo jak Winiarskiego). To oznaczało, że trener polskiej reprezentacji musiał sięgnąć po Piotra Gruszkę, nominalnego przyjmującego. Kapitan naszej drużyny żartuje, że jest atakującym w cyklu czteroletnim, kiedy zbliżają się igrzyska. Potrafi grać na tej pozycji, nie ukrywa, że lubi, ale szansę dostaje tylko wtedy, gdy nie ma innego wyjścia. Drugi atakujący, najmłodszy w drużynie Bartosz Kurek, w klubie (ZAK SA Kędzierzyn-Koźle) też jest przecież przyjmującym.