Kiedy w czwartym secie, przy stanie 21:22, Małgorzata Glinka nie doprowadziła do remisu po ataku z lewego skrzydła, wydawało się, że to już koniec. Japonki uciekły na dwa punkty i jedną nogą były już w ćwierćfinale. Ale wtedy żelazne nerwy i moc w ataku pokazała Katarzyna Skowrońska. Był remis 23:23, za chwilę skuteczny blok Polek i błąd rywalek.
Marco Bonitta tylko na chwilę odetchnął, bo rozpoczynał się tie-break, który miał rozstrzygnąć losy tego pełnego złych i dobrych emocji spotkania.
Ostatnie mecze z Japonkami nie stawiały Polek na pozycji faworytek. Przegrywały z nimi, wprawdzie na ich terenie, po twardej, długiej walce, ale takie porażki długo zostają w głowie. Co gorsza, większość naszych siatkarek uwierzyła, że właściwie nie sposób skutecznie atakować, gdy bronią Azjatki.
Bojaźń w ataku i słabe przyjęcie przyniosło fatalne efekty. W pierwszym secie Polki wprawdzie prowadziły 3:0 i 6:3, ale dość szybko sytuacja uległa zmianie. Po złym przyjęciu Anny Podolec Japonki były już pewne swego. Miały cztery punkty przewagi (13:17) i nawet biorąc pod uwagę nieprzewidywalność żeńskiej siatkówki, niezagrożone wygrały tę partię.
Bonitta rozpoczął spotkanie żelaznym składem: z Mileną Sadurek (rozegranie), Małgorzatą Glinką, Anną Podolec (przyjęcie z atakiem), Katarzyną Skowrońską (atak), Marią Liktoras i Agnieszką Bednarek (blokujące) i Mariolą Zenik (libero). O Annie Barańskiej, która miała odgrywać ważną rolę, powiedział tylko najoględniej, że nie spełnia pokładanych w niej nadziei.