[b]Rz: Wielu twierdzi, że podróże lotnicze siatkarek i siatkarzy są bardziej męczące od pięciosetowych spotkań. Też pan tak sądzi?[/b]
Jerzy Matlak: Ostatnie nasze podróże były horrorami i nie chcę do nich wracać. Z Ningbo lecieliśmy do Warszawy ponad 30 godzin, choć można dwa razy szybciej. Ale nikt nie zakładał, że awansujemy do finału.
[b]Taka podróż to czas na przemyślenia. W jakim nastroju wraca pan z tego długiego azjatyckiego tournée?[/b]
Z jednej strony się cieszę, bo jestem pierwszym polskim trenerem, który wprowadził nasz zespół do finału tak prestiżowej imprezy, z drugiej czuję żal, bo mogło być lepiej. W pierwszym meczu z Amerykankami, które wygrały ten turniej bez porażki, prowadziliśmy 2:0 w setach i mieliśmy cztery piłki meczowe. Ale niewykorzystane okazje się mszczą, co było widać w dalszej części turnieju.
[b]Polska zajęła w nim ostatnie miejsce, ale w kończącym Grand Prix meczu z Włoszkami była jeszcze szansa na trzecie miejsce. Prowadziliście 12:5 w czwartym secie, tie break był realny. Co się wtedy stało?[/b]