To miała być siatkarska wojna, być albo nie być Serbów, ale szybka porażka Kanadyjczyków z Niemcami sprawiła, że Nikola Grbić i jego koledzy nie musieli już na poważnie grać z Polakami.
Co więcej, z pragmatycznego punktu widzenia bardziej opłacało się im ten pojedynek przegrać i trafić do teoretycznie słabszej grupy w Mediolanie, niż w Ankonie wojować z Bułgarią i Brazylią, która w tie-breaku przegrała z Kubą.
– Ten system jest chory. Nagradza cwaniactwo, a nie uczciwą grę – to słowa Raula Lozano, trenera Niemców. Powiedział je przed meczem Polska – Serbia, jakby przeczuwając, że Serbom nie będzie aż tak bardzo zależało na wygranej. I chyba się nie pomylił, choć twardych dowodów nie ma.
Obie drużyny zaczęły w najsilniejszych składach. Polacy z Pawłem Zagumnym, Piotrem Gruszką, Bartoszem Kurkiem, Michałem Winiarskim, Marcinem Możdżonkiem, Piotrem Nowakowskim i Krzysztofem Ignaczakiem. Serbowie z Grbiciem, Ivanem Miljkoviciem, Bojanem Janiciem, Milosem Nikiciem, Marco Podrascaninem, Draganem Stankoviciem i Nikola Rosiciem, ale tylko mistrzowie Europy zagrali na miarę swych możliwości.
Polacy przed wyjazdem do Triestu obiecywali, że nie będą kalkulować, i dotrzymali słowa, choć nagroda może mieć gorzki smak. Trafiają teraz do „grupy śmierci“ z Bułgarią i Brazylią, kandydatami do złotego medalu. Ale jeśli Bułgarzy przegrywają z Francuzami i Czechami, to albo też coś kombinują, albo wcale nie są tacy mocni.