37-letni Nikola Grbić, najlepszy rozgrywający turnieju, i sześć lat młodszy Ivan Miljković otrząsnęli się po dramatycznej półfinałowej porażce z Kubą i zdobyli miejsce na podium. Dla Grbicia to ostatnie mistrzostwa świata, o czym świadczą też łzy na jego twarzy po wygranej z Włochami.
[srodtytul]Sensacja była możliwa[/srodtytul]
Ci, którzy w finale liczyli na wspaniały spektakl, są zawiedzeni, ale na tym polega wielkość Brazylii, która znów bezlitośnie wypunktowała rywala. Tak samo jak cztery lata temu w Japonii, gdzie wygrała szybko, bez straty seta, z Polską. Tym razem, podobnie jak wtedy, liczono, że sensacja jest możliwa. Brazylia bez genialnego rozgrywającego Ricardo, który po konflikcie z trenerem Bernardo Rezende już dawno rozstał się z reprezentacją, wydaje się być słabsza niż kiedyś. Do tego zastępujący go Bruno i Marlon mieli problemy zdrowotne. Było zagrożenie, że w finale będzie rozgrywał atakujący Theo, tak jak w celowo przegranym przez Brazylijczyków meczu z Bułgarią w Ankonie. To nie była jedyna porażka canarinhos w turnieju. Wcześniej, w pierwszej fazie grupowej, pokonali ich po dramatycznym tie-breaku właśnie Kubańczycy i było to jedno z najlepszych spotkań tych mistrzostw.
Kuba przegrała przed finałem raz, z Serbią w grupie, ale gdy doszło do walki o prawo gry o złoty medal, pokonała tą samą Serbię po wspaniałym, pięciosetowym meczu. Być może ta wygrana wyładowała do końca akumulatory młodych, cudownie uzdolnionych chłopców z gorącej wyspy, bo w najważniejszym meczu zagrali bez głowy. Popełnili zdecydowanie więcej błędów, dali się odrzucić od siatki, tylko cztery razy zablokowali rywali, podczas gdy oni ich osiem. W każdym elemencie byli słabsi, więc wygrać finału nie mogli.
[srodtytul]Lepsi na papierze[/srodtytul]