Od porażki rozpoczęły polskie siatkarki udział na mistrzostwach świata, choć po dwóch setach prowadziły 2:0. Sprawdziło się niestety stare siatkarskie porzekadło - kto nie wygrywa w trzech setach, ten przegrywa 2:3. Brązowe medalistki ostatnich mistrzostw Europy zagrały przeciwko gospodyniom dobre spotkanie, ale w decydujących momentach zabrakło przysłowiowej zimnej krwi.
Oprawa spotkania była imponująca. Już godzinę przed meczem wodzirej odpowiadający za doping, nakręcał odpowiednią atmosferę. Hala Yoyogi National Stadium First Gymnasium wprawdzie nie była wypełniona do ostatniego miejsca, ale dziewięć tysięcy fanów dmuchanymi pałkami potrafiło zrobić niesamowity zamęt. Przez niemal całe spotkanie dało się słyszeć tylko "Let's go Nippon, let's go" (naprzód Japonio).
Już pierwsza partia przyniosła sporą dawkę emocji. Początek znakomity w wykonaniu Japonek, których mocna zagrywka sprawiała polskim zawodniczkom sporo kłopotów. Rozgrywająca Yoshie Takeshita z szybkością shinkasenu, niezwykle precyzyjnie dogrywała piłki swoim koleżankom, gubiąc blok rywalek. Polki nieźle spisywały się w ataku, ale tylko silne zbicia przynosiły punktowe zdobycze. Kiwki i plasy z reguły skazane były na niepowodzenie.
Po drugiej przerwie technicznej role się odwróciły. Ataki Joanny Kaczor i Anny Werblińskiej sprawiły, że sześciopunktowa przewaga Azjatek błyskawicznie stopniała do zera. Potem już do końca trwała walka punkt za punkt. Najpierw gospodynie miały setbola, ale Małgorzata Glinka-Mogentale wyrównała stan meczu. Po chwili to Japonki musiały bronić piłki setowe. Przy stanie 26:26, w ataku nie pomyliła się Werblińska, a w odpowiedzi Saori Kimura uderzyła w aut.
Przegrany w nieco dramatycznych okolicznościach set podłamał Japonki. Zupełnie nie przypominały walczącego zespołu z pierwszej odsłony. A Polki imponowały siłą ataku, a postawą w obronie mogły nawet zawstydzić swoje przeciwniczki, które słynną ze znakomitej gry w tym elemencie. Drugi set od początku toczył się pod kontrolą polskiego zespołu, choć przy stanie 23:20 opiekun biało-czerwonych Jerzy Matlak wolał dmuchać na zimne i poprosił o czas.