Podczas igrzysk w Pekinie polscy siatkarze przegrali ćwierćfinał z Włochami, których prowadził Andrea Anastasi. Włosi zdobyli w tym spotkaniu tylko o dwa punkty więcej, co Anastasi skomentował: – Te dwa punkty sprawiły, że jestem bohaterem, a nie ofiarą.
Włoch ma szczęście, bo w Gdańsku było podobnie. Niewiele brakowało, by zamiast polskiego sukcesu była katastrofa i Anastasi musiałby się zmierzyć z ostrą krytyką, a trudnych pytań nie lubi, reaguje nerwowo, co było widać po porażce z Włochami.
Siatkówka to gra, w której zwycięstwo od porażki dzieli bardzo cienka granica. Dlatego tak ważna jest mentalność. Kiedy nasi siatkarze bili się o awans do półfinału z rezerwami Argentyny, drżały im ręce. Później, już bez presji, grali koncertowo.
Taką Polskę chcielibyśmy widzieć w mistrzostwach Europy i Pucharze Świata, który rozpocznie olimpijskie kwalifikacje. Ale nie można wykluczyć, że zobaczymy taką, która dostała lanie od Włochów i przez pięć setów męczyła się z Bułgarami. Anastasi wie, że nie wszyscy radzą sobie z presją.
Trzeba też pamiętać, że gdyby finał rozgrywany był poza Polską, nasi siatkarze by w nim nie grali. W swojej grupie zajęli przecież trzecie miejsce. Prawdopodobnie też gdyby w Ergo Arenie zamiast z Bułgarią, Włochami i Argentyną rywalizowali z Rosją, Brazylią, Kubą lub USA, mieliby jeszcze większy problem z awansem do półfinałów.