Nasze problemy nie zniknęły

Trzecie miejsce Polaków w finałowym turnieju Ligi Światowej cieszy, ale radość nie może trwać długo

Publikacja: 13.07.2011 01:04

Nasze problemy nie zniknęły

Foto: AFP

Podczas igrzysk w Pekinie polscy siatkarze przegrali ćwierćfinał z Włochami, których prowadził Andrea Anastasi. Włosi zdobyli w tym spotkaniu tylko o dwa punkty więcej, co Anastasi skomentował:  – Te dwa punkty sprawiły, że jestem bohaterem, a nie ofiarą.

Włoch ma  szczęście, bo w Gdańsku było podobnie. Niewiele brakowało, by zamiast polskiego sukcesu była katastrofa i Anastasi musiałby się zmierzyć z ostrą krytyką, a trudnych pytań nie lubi, reaguje nerwowo, co było widać po porażce z Włochami.

Siatkówka to gra, w której zwycięstwo od porażki dzieli bardzo cienka granica. Dlatego tak ważna jest mentalność. Kiedy nasi siatkarze bili się o awans do półfinału z rezerwami Argentyny, drżały im ręce. Później, już bez presji, grali koncertowo.

Taką Polskę chcielibyśmy widzieć w mistrzostwach Europy i Pucharze Świata, który rozpocznie olimpijskie kwalifikacje. Ale nie można wykluczyć, że zobaczymy taką, która dostała lanie od Włochów i przez pięć setów męczyła się z Bułgarami. Anastasi wie, że nie wszyscy radzą sobie z presją.

Trzeba też pamiętać, że gdyby finał rozgrywany był poza Polską, nasi siatkarze by w nim nie grali. W swojej grupie zajęli przecież trzecie miejsce. Prawdopodobnie też gdyby w Ergo Arenie zamiast z Bułgarią, Włochami i Argentyną rywalizowali z Rosją, Brazylią, Kubą lub USA, mieliby jeszcze większy problem z awansem do półfinałów.

Bartosz Kurek ma wspaniałą przyszłość, ale sam nie będzie wygrywał meczów. Gdy dostawał wsparcie od Zbigniewa Bartmana czy  Jakuba Jarosza,  gra wyglądała zupełnie inaczej.

Anastasi nie chce rozmawiać o nieobecnych, czeka na ich ruch. Paweł Zagumny, Michał Winiarski i Daniel Pliński mówili, że chcą odpocząć, wyleczyć kontuzje i wrócić, kto wie, może już na wrześniowe mistrzostwa Europy. Mariusz Wlazły to sprawa bardziej skomplikowana, tylko on wie, czy chce jeszcze grać w kadrze.

Porażka Brazylii z Rosją w finale dobrze zrobi siatkówce, bo okazuje się, że z drużyną Bernardo Rezende można wygrać. Trzy lata temu pokazali to Amerykanie, w Lidze Światowej i na igrzyskach, teraz dwukrotnie dokonali tego Rosjanie, o których fachowcy mówią, że są zespołem przyszłości. Przy średniej wzrostu 200,5 cm grają szybko i dobrze w obronie. Mają też indywidualności (atakujący Maksym Michajłow, MVP turnieju i środkowy, mierzący 218 cm Dmitrij Muserski) oraz trenera Władymira Aleknę, który wie, jak z nimi rozmawiać. To  inna drużyna niż rok temu, nie ma już w niej Siergieja Tietuchina, Aleksieja Werbowa czy Siemiona Połtawskiego. Ten pierwszy chce pomóc na igrzyskach, ale chyba  to nie będzie potrzebne. Dwaj pozostali są kontuzjowani.

Rezende twierdzi, że przegrana dobrze zrobi też Brazylii. – Będziemy atakować z drugiego szeregu, a tak jest łatwiej. Czeka nas jeszcze więcej pracy, bo groźnych rywali przybywa.

Ma rację. Brazylijczycy szczęśliwie wygrali  z osłabioną Kubą, długo męczyli się z młodym zespołem Argentyny, a wcześniej w fazie grupowej dwukrotnie przegrali z USA. Ale to chyba nie koniec ich panowania. Mogą wrócić  jeszcze silniejsi.

Siatkówka
PlusLiga siatkarską NBA? „Odjeżdżamy Europie”. Przyczyn jest kilka
Siatkówka
Wielki rok polskiej siatkówki. Wojciech Drzyzga: Taśma się nie zatrzyma
Siatkówka
Polskie siatkarki poznały rywalki na mistrzostwach świata
Siatkówka
Schizma w siatkówce? Polacy myślą o nowej Eurolidze
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Siatkówka
Marcin Janusz: Tej mieszanki emocji nie zapomnę do końca życia