Serbki, trzecie w finałowym turnieju World Grand Prix, będą mieć w Belgradzie wsparcie kibiców, którzy wierzą, że ich drużyna sięgnie wreszcie po mistrzowski tytuł. Pięć lat temu zespół prowadzony przez Zorana Terzicia przywiózł z mistrzostw świata w Japonii brązowy medal, co było sensacją.
W 2007 roku Serbki zdobyły wicemistrzostwo Europy, przegrywając w finale z Włoszkami. W półfinale pokonały Polskę. Gdyby nie sportowa postawa naszych siatkarek, które mając zapewniony awans do półfinału, ograły wtedy Holandię i wprowadziły Serbki do strefy medalowej, nie byłoby tego sukcesu. W fazie grupowej drużyna Marco Bonitty zmiażdżyła Serbię.
Dziś nasza reprezentacja to zupełnie inna drużyna, zmienił się też, choć w mniejszym stopniu, skład rywalek. Serbia będzie faworytem, a Polki nie mają nic do stracenia. Nowego trenera poznały dopiero w czerwcu (Jerzego Matlaka zastąpił Alojzy Świderek). Z drużyny, która dwa lata temu zdobyła brązowy medal, zostały Agnieszka Bednarek-Kasza i Milena Radecka. Ale wróciła Katarzyna Skowrońska-Dolata, a te, które zastępują nieobecne, spisują się lepiej, niż oczekiwano.
Polki powinny zagrać bez presji. Jeśli przegrają po pięknej walce, nikt nie powie im złego słowa. Wszystko wskazywało, że nasza drużyna w ćwierćfinale zmierzy się z Niemkami, ale te pokonały nieoczekiwanie Serbię i zmusiły ją do gry w barażu z Rumunią (Serbia wygrała 3:0). Mówi się, że Serbki oddały mecz z Niemkami z premedytacją, by w sobotnim półfinale nie wpaść na Włoszki, które najczęściej z nimi wygrywają.
To przewrotny argument, bo w zamian musiały pokonać w barażu Rumunię, zagrać z nieobliczalną Polską, a w półfinale, gdyby się tam znalazły, spróbować wygrać z aktualnymi mistrzyniami świata Rosjankami. Nie mogły przewidzieć, że te odpadną w ćwierćfinale, nie zdobywając w meczu z Turcją nawet seta.