– Zagraliśmy niewiarygodny turniej. Mamy za sobą zaledwie sześć miesięcy wspólnej pracy i już taki sukces – mówił po meczu z Rosją Andrea Anastasi. – W takiej imprezie trzeba naprawdę dobrze grać, by zajśćtak wysoko, ale nas czeka jeszcze dużo pracy, by osiągnąć najwyższy poziom – dodał włoski trener Polaków, którzy zapewnili sobie w Japonii prawo startu na igrzyskach w Londynie pomimo porażek 2:3 w sobotę z Brazylią i w niedzielę z Rosją.
Szczęśliwszym człowiekiem od Anastasiego był chyba w Tokio tylko obchodzący 45. urodziny Władymir Alekno, który poprowadził reprezentację Rosji do zwycięstwa w turnieju. A przecież jeszcze we wrześniu miał wisielczy humor, gdy opuszczał Wiedeń, gdzie kończyły się mistrzostwa Europy. Porażki z Serbią i Polską sprawiły, że Rosjanie zajęli tam czwarte miejsce i znaleźli się w Japonii tylko dzięki dzikiej karcie (podobnie jak Polacy) przyznanej przez Światową Federację Piłki Siatkowej (FIVB). Jak widać, ten wybór był słuszny.
Niewiele brakowało, by to Polacy stali na najwyższym stopniu podium w tokijskiej Yoyogi Stadium. W sobotę najpierw rozbili wielką Brazylię w dwóch pierwszych setach, a później prowadzili w trzecim 13:8. Szczęśliwi z olimpijskiego awansu, który mieli już zapewniony, rzucili jednak rywalom koło ratunkowe, a ci z tej pomocy skorzystali i wygrali mecz w tie-breaku.
W niedzielę, tak jak dzień wcześniej Polacy, cieszyli się Rosjanie, prowadząc 2:1 w setach. Mieli już wówczas zapewnione pierwsze miejsce w tabeli. Alekno wpuścił na boisko rezerwy i czwartego seta Polacy wygrali 25:17, a w tie-breaku mieli pięć meczboli (14:9). Wtedy na zagrywce stanął Paweł Krugłow i przewaga stopniała. W ostatniej akcji Rosjanie zablokowali Bartosza Kurka, wygrywając 17:15 i cały mecz 3:2.
– Coś się zacięło, to nie była już siatkówka – tłumaczył Marcin Możdżonek, kapitan naszej reprezentacji, który był w Japonii najlepszym blokującym.