Dlaczego? Wiem, że w siatkówkę pogram jeszcze cztery, pięć lat i trzeba będzie zająć się czymś innym. Ale na razie walczę, żeby w zdrowiu dotrwać do igrzysk i w końcu w turnieju olimpijskim zaistnieć. Cieszę się, że jestem zdrowy, bez kontuzji, bo nie wszyscy mają takie szczęście, by dotrwać do końca sezonu bez uszczerbku na zdrowiu, a mnie się to udaje już od kilku lat. Boli mnie to, co powinno, ale nic poważniejszego mi nie dolega. Trudno, młodszy nie będę.
Na tym etapie kariery liga japońska jest dla pana najlepsza?
Z mojego punktu widzenia jest idealnie. Nawet nie chodzi o to, że cisza i spokój. Tam jest inaczej niż w polskiej lidze. U nas po jednym meczu trąbi się, że ktoś ma formę lub jej nie ma, i pyta się, co się stało. Tam, nawet jeśli przegramy mecz, władze klubu wiedzą, że to tylko sport, i dziękują ci za poświęcenie, bo widzą, że się starasz. Na jednym meczu świat się nie kończy, a u nas ma to rangę życia lub śmierci. Rozumiem, że kibice mają oczekiwania. My też jesteśmy ambitni. Jeśli przegramy, zostawia to w nas rysę, ale staramy się nie myśleć o tym i patrzeć z optymizmem w każdy nowy dzień.
Coś pan zmienił w diecie, regeneracji, przygotowaniach, że tak zdrowie dopisuje?
Wszystko. Z każdym rokiem poznaję siebie i swój organizm lepiej. Świadomość młodych, wchodzących do kadry jest większa niż moja w ich wieku. Między najmłodszymi a mną jest ponad dziesięć lat różnicy. Muszę trenować inaczej niż oni. Mądrzej.
Vital Heynen to pierwszy trener, z którym tak dobrze się pan dogaduje?