Miało być inaczej. Nie po to cały Torwar śpiewał hymn a capella, nie po to w zapowiedziach przypominano, jak to w ubiegłym roku polscy siatkarze cztery razy zbili mistrzów z Brazylii. Zaklinanie polskiego sukcesu wzmacniały opinie, że trener Bernardo Rezende przywiózł na mecz nową, niedoświadczoną drużynę, która bez Giby, Murilo, Gustavo czy Rodrigao, będzie się uczyć pokory od reprezentacji Andrei Anastasiego.
Wiara w zeszłoroczne przewagi nic nie dała, w brak doświadczenia tych nowych: Lucarelliego i Edera, też już nikt nie uwierzy. Rezende zrobił to samo, co Anastasi – kilku młodych postawił obok starych i Torwar zobaczył, że debiutanci z Ameryki Południowej zaskakująco szybko się uczą.
To był słaby mecz Polaków. Zabrakło siły ognia nad siatką, zabrakło skuteczności i umiejętności wykorzystywania szans w kontrataku. Kilka razy Brazylia podawała Polakom rękę – i nic.
Jeden wygrany przez Polskę set zamazał cały obraz. Kilka ładnych bloków, kilka efektownie wygranych akcji, as serwisowy Bartmana, trzy debiuty w Lidze Światowej: Dawida Konarskiego, Andrzeja Wrony i Fabiana Drzyzgi, dobre serwisy Michała Kubiaka – znacznie lepiej by się pamiętało te chwile, gdyby było więcej wyrównanej walki, nie mówiąc o zwycięstwie.
Tłumaczenie się znajdzie: jeszcze niedawno były ciężkie przygotowania, może za mało meczów kontrolnych i stąd słabe zgranie po polskiej stronie. Nie zmieni to faktu, że młody Lucarelli z przestraszonego w pierwszym secie chłopaka zmienił się w młot na Polaków w kolejnych, że prawie nikt nie potrafił zatrzymać Leandro Vissotto, że obrońcy tytułu dostali lanie.