Na początek 3:1 z Australią, następnie ciężko wywalczona wygrana w pięciu setach z Amerykanami. Vital Heynen nie ukrywa, że podobnie jak przed rokiem Liga Narodów to poligon. Chce zbudować drużynę, która najpierw wywalczy olimpijską kwalifikację, a później zdobędzie medal mistrzostw Europy. A przecież jest jeszcze Puchar Świata w Japonii, którego też nie zamierza oddać walkowerem.
Heynen wciąż jest głodny zwycięstw, bardzo chciałby zagrać w finałowym turnieju Ligi Narodów w Chicago, który odbędzie się 10–14 lipca. Na razie jednak żąda od swoich zawodników walki o każdy punkt w kolejnych meczach, choć ma świadomość, że mistrzowie świata dalecy są jeszcze od optymalnej formy.
Ale dotyczy to również Amerykanów i Brazylijczyków, którzy mistrzowskiej dyspozycji i optymalnego składu też zaczęli szukać w katowickim Spodku. USA i Brazylia to trzecia i druga drużyna ostatnich mistrzostw świata, a więc ścisła czołówka. Canarinhos przyjechali do Katowic w bardzo mocnym składzie (mecz z Polską zakończył się po zamknięciu gazety), z Kubańczykiem Joandry Lealem, byłym reprezentacyjnym kolegą Wilfredo Leona, który od 24 lipca będzie już mógł występować w naszej drużynie.
Z Amerykanami zespół Vitala Heynena miał w sobotę wyjątkowo trudną przeprawę. Ale to nie powinno dziwić, bo z tym rywalem Polakom od lat gra się ciężko.
– Ważne jednak umieć się podnieść i wygrać wtedy, kiedy nie idzie – powiedział Michał Kubiak, kapitan naszej reprezentacji, po meczu z USA. Coś w tym jest, spotkanie trwało przecież prawie trzy godziny, Amerykanie prowadzili już 2:1. Pierwszego seta, bez swoich największych asów (Matthew Andersona, Aarona Russela, Maxwella Holta, którzy zostali w domu), reprezentanci USA wygrali pewnie 25:17. Drugiego, morderczego, Polacy na szczęście rozstrzygnęli na swoją korzyść (34:32), a decydujący punkt zdobył Aleksander Śliwka. Trzeci też kończył się na przewagi (26:28), ale górą byli goście.